A ja zdradzę sekrety.
Po pierwsze urodziłam się w dniu świętego Szczepana, który został ukamieniowany. Niewesoła perspektywa!
A po drugie ten tom mnie nie zachwycił tak, jak pozostałe jedenaście. Nie było źle, ale nie tak rewelacyjnie, jak do tej pory. Gdybym od tego tomu zaczęła, to nie zostalabym fanem Rizzoli, ani Isles, ani Tess Gerritsen.
Intryga jak zwykle pomysłowa, tempo zawrotne, zwroty akcji, zaskakujące zakończenie, nowa porcja nieznanej mi wiedzy ( tym razem o męczennikach ), nawet wątki prywatne ułożyły się zgodnie z moimi oczekiwaniami, ale...byłam lekko znudzona i wyczekiwałam kiedy skończę, żeby się wziąć za coś innego. Może już mam za dużo słynnego duetu albo to dla mnie nie najlepszy czas na kryminały?
Dotarła do mnie wiadomość, że to ostatni tom cyklu, pomyślałam, że to dobrze, tuzin wystarczy. A teraz widzę w zapowiedziach trzynasty tom. Nieprędko o nim pomyślę, bo wierzę, że lepszy niedosyt niż nadmiar.