Właściwie, jeśli chodzi o twórczość Vi Keeland, to dla mnie jest ona niezawodna, a mam już spore rozeznanie, bo przeczytałam kilkanaście pozycji pisanych zarówno przez nią, jak i w duecie. Jej powieści nie należą do skomplikowanych i wymagających, wręcz przeciwnie, są miłe, przyjemne, idealne na złapanie oddechu i zatopienie w niezobowiązującej lekturze. Wydaje mi się, że każdy od czasu do czasu potrzebuje właśnie takiej chwili relaksu, a do tej pory, książki autorki sprawdzają się u mnie znakomicie😉
"Nie powinniśmy" to jej najnowszy romans biurowy z motywem hate-love. Może nie jest to historia, która zaskakuje oryginalnością, ale jest napisana w taki sposób, że ja ją kupuję. Sceny erotyczne w wydaniu autorki są piekielnie gorące, ale utrzymane w naprawdę dobrym guście. Nie są ani wulgarne, ani gorszące. Bohaterowie świetnie wykreowani, choć skrajnie różni. Bennett ukrywa się za maską obojętności, przepełnia go żal, poczucie wstydu i winy. Dręczą go demony przeszłości i nie pozwalają ruszyć naprzód. Annalise za to jest ciepła, postępuje w zgodzie z zasadami fair play, czasem wykazuje się może zbytnią ufnością, ale nie da się jej nie lubić.
Ja, po raz kolejny, jestem zdecydowanie na TAK😉
Dwoje pracowników i tylko jedno wolne stanowisko. Bennett miał jasno określony cel: zrobić wszystko, by wygrać i zostać w San Fransisco. Annalise nie ułatwi mu sprawy, bo łatwiej jest stanąć w szranki z bezwzględnym przeciwnikiem niż z uosobieniem dobroci, w dodatku w tak...