Okazuje się, że nawet spod pióra sprawdzonego duetu autorskiego może wyjść pozycja, która nie do końca spełni oczekiwania.
A czego wymagam od książek Vi Keeland i Penelope Ward? A no całego wachlarza emocji. Chwil śmiechu, szybszego bicia serca, jakiś dramatów, bo nie wiem, czy bez nich romans się obejdzie. „Zasady randkowania” mimo świetnego zamysłu na fabułę nie do końca przekonały mnie do siebie. Może wyczuwałam chemię między bohaterami. Ci już od pierwszego poznania zdawali się intuicyjnie siebie przyciągać. Może pokochałam małą dziewczynkę, która zabierała swojego tatę na dzień dla mam. Robił on wszystko, by ta nie czuła się gorzej. Ba! Ja pokochałam Colby’ego za to, jakim ojcem był, jakim przyjacielem. Do kreacji Billie autorki również się przyłożyły. Walczyła o swoje, o salon tatuażu, o bycie coraz lepszą artystką, dobrą szefową i przyjaciółką, a w jej życiu nie zawsze było łatwo. Brakowało jej dobrego wzorca, bo matka nim raczej nie była, a i jej minione związki mie należały do udanych.
Nie mam pojęcia, czy mój egzemplarz był jakiś wybrakowany, czy ta książka miała luki w fabule. Miałam wrażenie, że (o zgrozo) SPRAWDZONE autorki wrzucały losowe sytuacje w ściany tekstu, byleby podnieść atrakcyjność książki. O! Tutaj dorzucimy wybitą szybę, a tam napad. Będzie super. Pragnęłam lepszego rozwinięcia wątku byłego chłopaka. Myślałam, że z tego, co zafundowała mu obecna-była wynikną jakieś iskry, tarcia. Ale nie. Podobnie z wie...