Oto jest ciąg dalszy, na który liczyłam... czyli kolejna odsłona perypetii kryminalnych Matyldy Dominiczak.
Komisarz Tomczak zaginął. Marecki i Mizera (nowa partnerka) szukają go w jednym miejscu (mieszkanie) a Matylda z Ksawerym (jej ochroniarz) w innym (działki). Znajdują... zwłoki pana Bronka i telefon zaginionego. Do akcji wkracza prokurator, zwany Obszczymurkiem. Sprawę prowadzi Gendecki, człowiek z zewnątrz, skierowany tu odgórnie.
A Matylda, jak to ona... duuuużo myśli. Osobom postronnym, które chcą wiedzieć o czym, często trudno za nią nadążyć o zrozumieniu nie mówiąc.
"(...) ja naprawdę chcę panu powiedzieć wszystko, co wiem, jednak nie jestem pewna, co wiem, a czego się tylko domyślam, albo jedynie mi się wydaje, że się domyślam, bo może błądzę tylko gdzieś myślami, ale mam ich tyle w głowie, że aż nie mogę tego jakoś uszeregować."(str.99)
Od szefowej dostała nowe zadanie - odnaleźć skradzioną biżuterię.
Poplątanie z pomieszaniem panujące w głowie głównej bohaterki powoduje zamęt również u czytelnika. Podobnie jak jej działania. A jeśli dodam jeszcze, że akcja książki obejmuje zaledwie pięć dni a liczy sobie 356 stron... To znaczy, że jest niezwykle dokładnym opisem sytuacji, zdarzeń i rozumowania wewnętrznego Matyldy.
" Usiłowała złapać tyle srok za ogon, że zwiały jej wszystkie wróble." (str. 217)
Jak zawsze zabawna, nieobliczalna i niepowtarzalna pani detektyw działa sprawniej niż po...