JAK ZAGADAĆ CZYTELNIKA NA ŚMIERĆ
„Pięćdziesiąt procent!” – zabrzęczał mój czytnik alarmująco. W sensie metaforycznym, oczywiście, jeszcze tego by brakowało, żeby czytniki hałaśliwie ostrzegały przed książkami, które nie mogą się rozkręcić i wleką, jak osobowy Zagórz – Szczecin trzydzieści lat temu.
Całe szczęście, że Olga Rudnicka zdobyła moją sympatię przy okazji poprzednich książek, dlatego przebrnęłam jakoś przez pierwszą połowę. Najtrudniej mi było zdzierżyć niemiłosiernie irytującą główną bohaterkę, gadatliwą jak przekupka na targu, z niewyparzoną gębą i urazem do mężczyzn tak głębokim, że należałoby ją już nawet nie leczyć, tylko odseparować od społeczeństwa.
Żeby zawiązać akcję Olga Rudnicka potrzebowała aż połowy powieści. Autorka zaproponowała nam bowiem w długaśnym wstępie głównie przepychanki słowne między bohaterką, a licznymi przedstawicielami płci odmiennej. Sekutnica Zuzanna jest tak arogancka i bezczelna, że aż dziw bierze, że nie została przez któregoś z jej interlokutorów bestialsko zamordowana, a jej poćwiartowane zwłoki nie zostały rzucone ptaszorom na pożarcie. Wtedy mielibyśmy przynajmniej jakiś kryminał, bo to co dzieje się dalej, kiedy akcja trochę przyspiesza, mocno zawodzi miłośnika powieści kryminalnych. Śledztwo Zuzanny i Magnusa toczy się ślamazarnie, popełniają idiotyczne błędy, czytelnik wcześniej niż oni orientuje się, że coś jest nie tak, i bynajmniej nie czuje się z tego powodu dowartości...