Ostatni erotyk czytałem w poprzednim tysiącleciu i był to "Pamiętnik Fanny Hill", więc moje tytułowe pytanie zawieszę z brakiem odpowiedzi. Ponieważ jednak w obecnym milenium przeczytałem kilka tekstów z psychologii, to mam pewne obserwacje z innej strony. Dla kobiet romans/erotyk jest tym, czym dla mężczyzn pornografia (oczywiście do pewnego stopnia). Oba podejścia spełniają rolę dla organizmu i jego potrzeb emocjonalnych. Tak jak kobieta tworzy obraz z opisu namiętnej opowieści (z mniej lub bardziej zniuansowanymi detalami), tak mężczyzna obraz odbiera wprost, jako źródło i cel analogicznej potrzeby. Podobno ostatnio się ten podział nieco zaciera. Która metoda jest bardziej zastępcza, niepełna, szkodliwa? Nie wiem do końca. Ale nie o tym.
Przeczytałem pewną dyskusję na NK. Nawiązuje ona nieco do moich uzewnętrznionych kiedyś przemyśleń na LC. Były burze, przekonywania nieprzekonanych, ciekawe obserwacje, niemądre repliki,... Problem z ambitnym czytaniem, prawem do dowolnej lektury, itp. widzę, jako połączenie niezrozumienia z chęcią usankcjonowania publicznego własnych wyborów.
A - czyta książki 'lekkie' (czym 'lekkość' jest, nie jest ważne, zresztą każdy mniej więcej wie, nawet jeśli się do tego nie przyznaje)
B - czyta książki ambitne (komentarz - j.w.)
Zdania, które tworzą napięcie:
A mówi: "B daj mi prawo do wyboru lektur! Nie jestem tobą. Poza tym ambitność lektur jest subiektywna."
B mówi: "A nie oszukuj się. Ile można czytać latami tak naprawdę jedną książkę różniącą się tylko ponętną okładką!?"
Tu następuje nieciekawa eskalacja. Ostatecznie:
A: "Nie czytając takich książek jak B nie znaczy, że jestem gorszy/-a"
B: "Jestem lepsza/-y od A, bo sięgam po wartościowe teksty."
Gdyby tak uniknąć krzyżowej konfrontacji i sformułować problem inaczej? Zamiast twierdzić, że A jest mniej ambitna/-y od B, bo ten drugi rozwija się dzięki mądrym lekturom, warto chyba zapytać:
Czy A czytający ambitnie nie byłby lepszym (czyli otwartym na szerokie horyzonty) czytelnikiem od siebie samego w wersji czytającej wyłącznie 'lekko'? Poza tym, być może 'lekkość' A jest daleko bardziej ambitna niż najbardziej ambitna 'ciężkość' B?
Czy medyk, który nie czyta wcale (nie ma czasu) jako Lekarz Bez Granic w Afryce jest lepszym czytelnikiem, niż Anders Breivik czytający godzinami w swojej celi Prousta? (w hipotetyczność sytuacji dobrze wpisuje się taka absurdalność zderzenia i chyba przez to dotyka problemu swoją jaskrawością)
Wydaje mi się, że nim zaczniemy porównywać się lekturami, niech każdy zbuduje solidny/zobiektywizowany/szczery obraz siebie, jako kogoś, kto czytałby lepiej/pełniej/mądrzej/ambitniej/... Wtedy z tak wyobrażonym korpusem własnej niedoskonałości lepiej (bardziej koncyliacyjnie) wchodzi się w dyskusje z innymi.
Perspektywa tego, co powinno być promowane, co powinno stanowić temat artykułów, jest bardzo niejednorodna, a czasem sprzeczna. Brakuje mi w przestrzeni czytelniczej wielu tematów, które nigdy nie wygrają z romansami, postapo (trochę trwało nim zrozumiałem ten skrót, kojarzył mi się z obozowym kapo), kryminałami, horrorami,.... Nie chodzi nawet o astrofizykę relatywistyczną, ale namysł nad kondycją antropocenu. Ile wartościowych tekstów publicystycznych powinno powstać w nawiązaniu chociażby do książki "Nauka o klimacie"!
„Snobizm na czytanie książek jest szkodliwy, bo wyklucza tych, którzy nie czytają.”