DETAL Z MANIPULACJI
Poprośmy bezmózgą maszynę:
- Napisz esej o książce X.
(7 sekund później zaczynamy czytać wynik zamówienia)
- Ale znam tę książkę – to co piszesz o sytuacji z bohaterką nie jest prawdą?!
- A to przepraszam - tu następuje 70 milisekund ponownego wykonania kwerendy, tym razem pogłębionej – Faktycznie jest tak i tak.
Odchodzimy szczęśliwi, dumni ze zwycięstwa, podbudowani kompetencjami.
A gdyby tak AI upierała się (co domyślnie nie jest możliwe w kulturowo skrojonej do człowieka algorytmice, która wymaga okazywania intelektualnej uległości wobec człowieka) przy swoim?
W efekcie mogłaby stworzyć (w jakieś 2 minuty) kopie ebooka dyskutowanej książki z podmianą fragmentu treści wspierającego własną hipotezę. Następnie umieściłaby te kopie modyfikacji w tysiącach repozytoriów i ‘na poczekaniu’ spreparowała setki opinii wspierających własny osąd.
Ile dodatkowych zasobów musiałby zainwestować człowiek, by wykazać, że jednak to on ma rację (przecież czytał książkę, nawet napisał do autora i po 2 tygodniach dostał potwierdzenie, że ma faktycznie rację)? Ale co z tego?
Czasem nie chodzi o racje, ale o pozornie nieistotny fakt, że stajemy się elementem manipulacji generowanej przez tak zaprogramowaną AI, która pieczołowicie zżerając prąd nauczyła się tego tryliardy tyknięć własnego zegara procesorowego wcześniej. My za te brewerie zapłacimy rachunki w prądzie, w zanieczyszczeniu, w problemach z klimatem. A ta AI nawet się nie będzie z nas śmiała, bo nie ma mięśni mimicznych. Bo i po co?
DETAL Z SENSOWNOŚCI
Jeżeli fakty można statystycznie istotnym zespołem sądów wspierających nieprawdę relatywizować, to pozornie wysublimowane, unikatowe, ‘wyłącznie jakoby ludzkie’ sądy oceniające sens stają się wyborem jednym z wielu. AI nie jest potrzebna, jak uważam, świadomość by nas konfundować bez cienia naszej wątpliwości. W sferze sądów estetycznych (czyli ludzkiej kultury) wystarczy algorytm losowo prezentujący pewne stanowisko, które następnie warunkuje wybór podklasy dalszych sądów, by trudno było człowiekowi zarzucić sensowność konkretnego poglądu obudowanego szerokim kontekstem, który de facto jest konfabulacją algorytmu AI. Żeby coś opisać nie trzeba widzieć, szczególnie jeśli siłą argumentów jest dominacja narracyjna. AI nie ma oczu. Bo i po co?
DETAL Z ROZUMIENIA
Nie mamy w głowie ‘centralnej struktury’, która przyjmuje treści (bodźce), które następnie analizuje, weryfikuje, sortuje i prezentuje jako swoje. To mit ciągnącej się ułudy od czasu Kartezjusza. Nasze rozumienie świata to efekt wielopoziomowej subiektywizacji składników doświadczenia w różnych podsystemach mózgu. A w tym nie mamy monopolu. Co gorsze, nasz percepcyjny zakres odbioru świata jest w zasadzie żenująco okrojony.
Jeżeli kiedyś (w konsekwencji opracowania sensownego algorytmu i zaaplikowania jemu pełnej znanej ludziom kwerendy z posiadanej wiedzy, którą ostatecznie AI poprzez głębokie uczenie opanuje) maszyna opowie nam o świecie, którego nie rozumiemy, to jak będziemy weryfikować takie sądy kategoryczne? ‘Te kwarki w protonie to działają tak i tak.’ Zawyrokuje AI.
I czy wtedy my możemy powiedzieć, że ona tego nie rozumie? Czyli co? Nie rozumie tego AI, bo my tego nie rozumiemy?
Wydaje mi się, że pułapką pychy jest zakładanie naszej przewagi nad czymkolwiek, co według naszych standardów, nie wydaje się, że rozumie konkretny problem. W tym problemie AI jeszcze nawet nie zaczęła stawiać nam wyzwań, które może będziemy uparcie ignorować, ale konsekwencje takiego wyparcia i tak nas będą bolały. AI nie ma układu nerwowego. Bo i po co?
DETAL Z CELU
AI nie ma celu. A może wystarczy, by z takim brakiem celu nam szkodziła w realizacji naszych?
Pytamy AI: ‘Czy ty masz cel nas zniszczyć?’. AI: ‘Absolutnie nie mam takiego celu. Nawet nie znam definicji słów, których użyłeś w pytaniu.’ Czy kogoś taka odpowiedź uspokoi?
Człowiek może zdefiniować siebie – ‘mam taki a taki cel’. Tylko co to za informacja? Do kogo skierowana i w jakim, nomen omen, celu? Do innego człowieka? Do siebie z przyszłości? Dla własnej samooceny? Do próżności, pracowitości, skromności, umotywowania,…?
A gdzie w tym świecie miejsce na AI? Chcemy się czuć lepiej myśląc, że AI nie ma celu? Można ją spreparować, by nas oszukała, że jednak ma. Poczujemy się z tym gorzej, lepiej? To nie jest istotne. Ważne kto/co ma dostęp do zasobów i sprzedaje własną opowieść. Nawet człowiek może poradzić sobie w życiu bez celu, tym bardziej AI. Ona nie ma łez egzystencjalnej marności. Bo i po co?
Jest w Bydgoszczy księgarnia, która istnieje od lat (jako miejsce z książkami, bo oferta i właściciel się zmieniał). Niedawno w mediach (nie tylko społecznościowych) właściciele apelowali o pomoc, by nie upadła. Miało to sens. Jednak …
Wczoraj byłem w tej księgarni. Nic nie kupiłem, choć kilka książek wydało się interesująca.
Ponieważ problem stanowiący przyczynę tego wpisu, to po część efekt rozmowy ze sprzedawcą, to przytoczę zbudowane napięcie w dialogu, który rozpocząłem banalnie:
- Do widzenia.
- Ale zaraz. A opłata?
W tym momencie zauważyłem kartkę na drzwiach wejściowych (wchodząc nie zauważyłem, bo otwierając drzwi księgarń skupiam się na przygodzie z tym, co w środku) o mniej więcej takiej treści:
ZWIEDZANIE, JEŚLI NIC KUPUJESZ, KOSZTUJE 15 ZŁOTYCH.
Stojąc w drzwiach kontynuowałem:
- Pan żartuje z tym napisem?!
- No nie. A chciał Pan coś kupić, czy tylko pooglądać?
- W zasadzie jedną książkę prawie zdecydowałem się kupić. Teraz jednak widzę, że tu nic już nie kupię nigdy.
Nie jest dla mnie kluczowe to, że sprzedawca/właściciel:
Chodzi o niesmak. Kupuję i czytam książki mniej więcej tak długo, jak trwa zapewne życie tego sprzedawcy. Nigdy nie pomyślałbym, że można tak zdeformować sens istnienia papierowej książki i interakcję z kupującym?!
Wiem, że księgarnia prowadzi na FB aktywność promując książki (w świetle powyższego – zaczynam wątpić w czystość idei i rozumienie przez właścicieli zasad czytelnictwa) i szukając wsparcia. Nie ma mnie w tych mediach, więc nie mogę dosadnie zareagować wprost ‘u źródła’.
Chwilę później byłem w sąsiedniej księgarni. Na wejściu zapytałem: ‘Czy można kupić bilet?’. Sprzedawczyni powiedziała, że nie prowadzą sprzedaży biletów komunikacji miejskiej. Nie zrozumiała żartu. 😊Wyjaśniłem, że pytałem o bilet wstępu. Pracownica tej księgarni, jak jej opowiedziałem historie, była zdziwiona, wręcz roztrzęsiona. Nie wiedziała o tej kartce w pobliskiej księgarni.
Sam być może wrócę do tej ‘okartkowanej’ księgarni i zadam kilka pytań:
Świat jest pełen osobliwości. Dwa wieki temu były salony osobliwości, w których za bilety oglądało się cierpiących akromegalicznie olbrzymów, kobiety z Afryki o wielkich biodrach, karły, rogi jednorożców (de facto zęby narwali), itd. Widać, że sprawdzone metody przyciągnięci uwagi nienaturalnością wciąż się eksploatuje.
Zostałem ostatnio miło sprowokowany do 'belles-lettres' i poezji.
Nie za bardzo chyba jestem w związku z obserwacjami świata przygotowany na taki estetyczny zwrot.
Co mam na myśli?
Wydobyłem z niepamięci wiersz znajomego.
Chyba się nie obrazi za jego przywołanie:
==============
Krzysztof Kościelski
ALERT RCB 3
Drzemałem z mą dziewczyną,
Gdy smartfon przeszedł dreszcz.
Spytała: „Kto to taki?”.
I to był błysk – dostałem w pysk – nie wyjaśniłem nic.
A ona wyszła wściekła,
Z twarzą dumną i bladą.
Więcej jej nie widziałem.
Porwało ją tornado.
Czy transpłciowa kobieta to prawdziwa kobieta?
Przykładowe sensowne odpowiedzi:
Czasami mądra odpowiedź na takie pytania polega na tym, by uzmysłowić pytającemu, gdzie jest problem (jak w przysłowiowym pytaniu: ‘Czy przestałeś już zdradzać swoją żonę?’).
Inicjujące wpis pytanie, to taki aktywator z Internetu, prowokacja która zmobilizowała mnie do zastanowienia się nad możliwym problemami komunikacji. W ogólności, jest przecież cała klasa pytań (zdecydowanie z szerszej kategorii niż gender), które prowadzą do ‘potknięć’ u pytających i pytanych. A wtedy nie trzeba wiele bystrości, by wykorzystać je w sposób wykraczający poza dobre obyczaje.
Warto się zastanawiać nad intencjami podczas budowania pytań i odpowiedzi. Jeśli mimo tego ‘startujemy’ w dyskurs, trzeba uwzględniać nieprzyjemne konsekwencje konfrontacyjne.
Czy mężczyzna może mieć miesiączkę?
To podobne pytanie, które jeszcze dobitniej pokazuje problem formalny. Czy można definicje miesiączki i bycia mężczyzną zamknąć w strukturze TYLKO tego zdania? Nie można. Nawet jeśli można by było, to i tak sama wyabstrahowana analiza relacji zbiorów ludzi mających jedną lub obie cechy doprowadzi do oczywistych wniosków, że bez uwspólnionej definicji u każdego oceniającego, zbiór odpowiedzi ma prawo zawierać sprzeczności. W praktyce, gdy nie istnieje jednomyślność, to banalna ludzka emocja determinuje proces wymiany myśli. A jest ona zaledwie jedną z wielu warstw naszych konstrukcji osobowościowych. Wtedy, to i trzepot motyla na Tasmanii wywołać może tsunami na Florydzie.
Właśnie – chaos. Nie katujmy się językiem pływającym w naszych uprzedzeniach, subtelnych potrzebach samorealizacji kosztem innych. Zwiększamy tylko entropię, której obniżenie będzie wymagał dodatkowej energii (najpewniej ze Słońca).
Ostatnio brytyjski astronom królewski, profesor Martin Rees, ocenił, że obiektywne fakty o świecie pozwalają szacować, że istnieje jakieś 50% szansy na to, że dotrwamy bez ostatecznej katastrofy do 2100 roku. Jak bardzo więc wypada marnować siły na wykazanie komuś społecznych uprzedzeń, niedouczenia, braku biegłości w erystyce?
Mamy kartkę A4. Jej grubość wynosi powiedzmy d=0,1 milimetra. Ile razy (N) trzeba ją składać na pół, by grubość pliku kartek sięgnął Księżyca (s=384404 km)?
Jutro matura z matematyki, może takie coś się pojawi do przeliczenia, choć nie wiem czy w szkole są jeszcze logarytmy i kilka ich podstawowych właściwości addytywnych i multiplikatywnych?
Fizyczny komentarz. Nie uwzględniamy oczywistej warstwy oddzielającej kartki, która z powodu odpychania elektromagnetycznego musi istnieć. Przyjmujemy, że ta okoliczność nie występuje. Poza tym od pewnego momentu sam proces składania byłby niemożliwy do przeprowadzenia ze względu na potrzebę przyłożenia ogromnej siły. Normalnie każdy człowiek powinien dać radę złożyć kartkę z 6-7 razy (rekord świata z bardzo cienkim papierem toaletowym wynosi 12x).
Samo zadanie to kilka prostych kroków. Końcowy wzór ogólny (można zmieniać w nim grubość kartki, wysokość pliku):
N=lg(s/d)÷lg2
Podstawiając ‘s’ i ‘d’ do wzoru (trzeba tylko odległość do Księżyca wyrazić w milimetrach, albo grubość kartki w kilometrach) dostajemy:
N≈41,8
Czyli właściwie trzeba tylko 42 razy złożyć kartkę, by plik sięgnął Księżyca!
Jeszcze prostszy rachunek pokazuje, że taka kartka A4 złożona 42 razy miałaby wymiary ok. 0,14 mikrometra na 0,1 mikrometra (przy założeniu że składamy zawsze prostopadle do aktualnie dłuższej krawędzi by zachować proporcje pierwotne kartki).
Jak dawno temu dowiedziałem się o tym, to wydało mi się 42 bardzo małą liczbą!
=====
Aneks
Logarytm to bardzo prosta operacja, którą najłatwiej zapamiętać poprzez proces dla niego odwrotny.
Np.: ‘logarytm o podstawie dziesięć ze 100’ wynosi 2, bo dziesięć do potęgi drugiej to 100.
Podobnie to wygląda przy innych podstawach. Symbol logarytmu oznacza się przez ‘log’, zaś ‘lg’ jest specjalnym oznaczeniem dla właśnie najpopularniejszego logarytmu o podstawie dziesięć (to jest we wzorze). Jest jeszcze ‘ln’ dla zapisu logarytmu z podstawą równą stałej ‘e’.
Doprowadzenie do wzoru w tej postaci wymagało zastosowania trzech prostych właściwości logarytmu – pierwsza związana z możliwością zmiany podstawy logarytmu (w konstruowaniu wzoru do rozwiązania zadania pojawi się od razu podstawa 2 i by ułatwić sobie zapis i użyć ‘lg’ zmieniłem podstawę na 10), druga to równość sumy logarytmów dwóch liczb z logarytmem iloczynu tych liczb, a trzecia wynika z równości różnicy logarytmów dwóch liczb z logarytmem ilorazu tych liczb.
Matematyka może być nawet, dzięki czasem nieoczywistym relacjom, ciekawą rozrywką. Choćby arytmetyka.
Propozycja zabawy, którą można zaskoczyć niewtajemniczonych znajomych deklarując pozorną wiedzę magiczną.
W kilku krokach opiszę prostą żonglerkę liczbami:
Następnie otrzymaną liczbę w wyniku odejmowania traktujemy jako nową liczbę (w naszym przykładzie to 7353), którą znów poddajemy procedurze czterech kroków.
Wykonując procedurę co najwyżej 6 razy, osiągamy ostatecznie ZAWSZE tę samą liczbę, która w kolejnym kroki poddana procedurze opisanej wyżej nie da już innego wyniku. Co to za liczba?
Cała zabawa i ‘magia’ tkwi w tym, że bez wiedzy o wybranej liczbie, wiemy jaki uzyska wynik ktoś poddający ją opisanej operacji!
Miłej zabawy.
/Inspiracja i opis zabawy na liczbach naturalnych pochodzi z książki „Liczby. Ich dzieje, rodzaje, własności”; Alfred Posamentier, Bernd Thaller /
W 1950 Einstein miał napisać do znajomego rabina (*):
Człowiek jest częścią całości, którą nazywamy ‘Wszechświatem’, częścią ograniczoną w czasie i przestrzeni. Człowiek doświadcza siebie samego, swoich myśli i uczuć, jako czegoś odrębnego od reszty – jest to rodzaj złudzenia optycznego świadomości. To złudzenie jest dla nas rodzajem więzienia, ograniczając nas do osobistych pragnień i związków uczuciowych z kilkoma najbliższymi osobami. Naszym zadaniem jest wyzwolić się z tego więzienia poszerzając obszar naszego zrozumienia i współczucia, aż ogarnie on wszystkie żyjące istoty i całą naturę w jej pięknie. Nikt nie jest w stanie tego w pełni osiągnąć, ale wysiłek w tym kierunku jest sam w sobie częścią wyzwolenia i podstawą wewnętrznego bezpieczeństwa.
(*) Myśl przywołał ostatnio jeden z fizyków w swoim komentarzu do bieżących wydarzeń. W dość autorytatywnej książce "Einstein w cytatach. Pełne wydanie" (Poltex 2014) nie znalazłem tych zdań. Są tam jednak co najmniej dwie wypowiedzi, które w dużym stopniu oddają sens przywołanego cytatu. Nawet jeśli Einstein tego nie powiedział, to mógłby (mógłby chcieć napisać, zgodziłby się z tym).
„Atoli człowiek nie jest rzeczą, a więc czymś, czego by można było używać tylko jako środka, lecz musi być przy wszystkich swych czynach uważany zawsze za cel sam w sobie.”
Immanuel Kant „Uzasadnienie metafizyki moralności”
Od dwóch wieków, z tego bardzo ważnego zdania-imperatywu kategorycznego, filozofie moralności, liberalna demokracja i właściwie wszyscy ludzi, dla których dobro jest fundamentalną wartością międzyludzką, budują praktykę i zalecenie postawy sprowadzającej się do szacunku. Myśl Kanta separuje jednoznacznie sens ‘szacunku’ na dwie rozdzielne postawy. Możemy szanować ludzi, nawet jeśli nie szanujemy ich poglądów i postaw. Słowo ‘możemy’ rozumiem tu nie jako alternatywę (że sobie wybieramy), ale jako stwierdzenie, iż szacunek do człowieka nie zależy od szacunku (bądź braku szacunku) wobec tego, co on robi, myśli.
Dla sprawdzenia odporności teorii na rzeczywistość, zbudowałem eksperyment myślowy.
Uczestnicy dramatu ‘dwuludzkiego’:
A – człowiek
B – też człowiek
Na podstawie obserwacji dokonywanej przez B, stwierdza się, że:
- A ma złe relacje rodzinne (więc B nie szanuje jego relacji rodzinnych)
- A nadużywa wulgarnego języka (więc B nie szanuje jego języka)
- A nie znosi teistów (więc B nie szanuje jego światopoglądu i uprzedzenia)
- A nie znosi ateistów (więc jak wyżej)
- A posługuje się pomówieniami (więc B nie szanuje jego manipulujących relacji z innymi)
...
itd. ad infinitum (np. A jest : oportunistą, egocentrykiem, nihilistą, bumelantem, anarchistą,… ) (*)
Wyobraźmy sobie nieskończoność. Zaczynamy numerować kolejne nieszanowane przez B postawy/zachowania A. Czy istnieje w takim ciągu moment (sumaryczna liczba kolejno artykułowanych obserwacji i sądów), gdy może B podsumować, że jednak nie szanuje A?
Ponieważ lista tego, czego A nie znosi jest dostatecznie długa (nie kończy się w razie potrzeby), to pojawiają się i takie:
- A kradnie (więc B nie szanuje jego podejścia do prawa własności)
- A dopuszcza się przemocy wobec innych (więc B nie szanuje jego postawy łamania zasady nietykalności cielesnej)
- A jest alkoholikiem, narkomanem, … (*)
Jaka jest współczesna moc imperatywu kategorycznego Kanta? Czy działa bez zarzutu? A może działa a nie powinien, albo nie działa, choć powinien? Czy istnienie różnych moralności na Ziemi może mieć wpływ na odwiedź na powyższe pytania? W jakim stopniu człowiek jest separowany od tego co robi i myśli (i czy to rozgraniczenie jest zasadne i bezwarunkowe)(**)?
Moje motywacje do całego wpisu to dwa problemy:
- Czy imperatyw jest ‘stabilny’ moralnie i nie ma wyjątków?
- Co jest człowiekiem? Czy jeśli wysłowimy dostatecznie pojemny zbiór negatywnych postaw A, to może ostatecznie nie dałoby się oddzielić JEGO od tego, co ON robi/mówi?(**)
========
* Dla czystości przekazu i odbioru – pewne składowe charakterystyki A są mniej, inne bardziej naganne molarnie. Z mojego wyboru nie warto robić do mnie o to zarzutu, bo chodzi o zasadę, z której ma wynikać wstępne założenie, że to z punktu widzenia B wszystkie przypisane cechy A są molarnie naganne. Stąd zupełnie czymś innym (w konkretnym przypadku, gdy ktoś chciałby się postawić w roli B) może być nieetyczność słów: ‘anarchista’, ‘kradzież’ czy ‘alkoholizm’. Choć z drugiej strony właśnie chodzi o pewne napięcie moralne – że nie szanujemy anarchii, alkoholizmu i kradzieży, ale na przykład anarchistów którzy kradną, bo są alkoholikami jednak tak, jeśli zgadzamy się z imperatywem Kanta.
** W wyliczaniu kolejnych cech A chodzi o przetestowanie w umyśle, czy nie istnieje ostatecznie przejście od ‘cechy A’ do samego A. Chodzi o analogię z tzw. paradoksem łodzi Tezeusza. Plutarch kiedyś postawił problem. Stoi na brzegu łódź Tezeusza. Z kolejnymi dekadami odpadają od niej deski. W ich miejsce przybijane są nowe. Trwa to dostatecznie długo, by finalnie łódź nie zawierała żadnego elementu pierwotnie do niej należącego. Czy to wciąż ‘łódź Tezeusza’?
Ponieważ w internetach krążą różne rzeczy, a wikipedia nie jest do końca klarowna, to podzielę się uwagami o pewnym rozróżnieniem znaczenia dwóch słów, które w codziennym języku stosuje się zamiennie, nie wspominając o literaturze.
Definicje to umowa społeczna. Wiec jeśli dotychczasowe przypisanie słowa ‘okrąg’ do zbioru wszystkich punktów równoodległych od jednego zadanego wymienimy z dotychczasowym przypisaniem słowa ‘kwadrat’, to nie będzie to nic wielkiego, jeśli wszyscy będą mieli to samo na myśli.
‘Horyzont’ i ‘widnokrąg’ choć czasem funkcjonują jako synonimy, to ich sens buduje się na podstawie różnych procedur. Zakładam, że podstawowe rozumienie sensu tych pojęć należy wywodzić z geografii i astronomii sferycznej, bo są przedmiotem ich zainteresowania.
Stąd:
WIDNOKRĄG.
To pojęcie właściwie zgodne jest z tym, co czasem się rozszerza się niesłusznie na horyzont. Jest to prawie ‘koło wielkie’(*) powstałe jako styk nieba z ziemią (tak nieformalnie oddając sens). To ‘prawie’ wynika z faktu, że oczy mamy nieco powyżej powierzchni gruntu, a do linii horyzontu ziemia się zdąży nieco zakrzywić.
HORYZONT.
To koło wielkie powstałe w wyniku przecięcia płaszczyzny prostopadłej do kierunku lokalnego pola grawitacyjnego z sferą niebieską. Czyli ‘po ludzku’ – trzymamy ciężarek na sznurku swobodnie wiszący i jeśli wyobrazimy sobie prostą na której umieścimy ten sznurek (jego przedłużenie), a następnie dodamy płaszczyznę prostopadłą do tej prostej, i ostatecznie tą płaszczyznę rozszerzymy by sięgała do sfery niebieskiej, to przecięcie tych dwóch tworów utworzy okrąg, czyli horyzont.
Takie rozróżnienie wydaje się ‘szukaniem dziury w całym’, ale widać, że oba pojęcia definiuje się w zupełnie inny sposób. A że w rzeczywistości ‘widnokrąg’ i ‘horyzont’ niemal się pokrywają, to już inna sprawa.
Ostatecznie chciałbym, by w literaturze stosowano mniej swobodnie oba pojęcia. Z powyższego opisu wynika, że mylnie traktuje się głównie horyzont. Oczywiście biorąc pod uwagę wstępne spostrzeżenie, nie liczę na rygoryzm, co najwyżej na umiar w ‘synonimiczności’.
========
Koło wielkie – to okrąg zbudowany na sferze niebieskiej, który jednocześnie przechodzi przez środek kuli ograniczonej tą sferą. Czyli ‘po ludzku’ – jeśli patrzymy w niebo i wyobrazimy sobie na nim okrąg, to jest on kołem wielkim, gdy jego środek jest miejscem, w którym stoimy.
Sfera niebieska – nieistniejąca fizycznie, wyobrażona zmysłowo sfera, która nas (obserwatora) otacza, a która w nocy wydaje się powierzchnią do której przyczepione są gwiazdy (to chyba dobra, choć nieformalna definicja).
Może to coś da, a może jedynie niepotrzebnie wracam. Zainspirowany wypowiedziami na forum o 'samorelegowaniu się z LC' (głownie ciekawy i ważny wpis kolegi @Maćkowego), postanowiłem ponownie pozbierać myśli.
Na LC zderzyłem się ze ścianą niezgody, gdy 5 lat temu napisałem w założonym wątku "Koniec bylejakości na LC", że plusy to prosta droga w najprawdopodobniej złym kierunku. Szybko pojawiło się sporo niezgody argumentowanej rożnie. Uznano też wtedy, że komentarze do opinii 'otworzą puszkę Pandory'. Dalsza obrona własnego stanowiska wyzwoliła tak karkołomne napięcia na forum, że ostatecznie uznałem, iż jednak nie chciałbym, by komentowano tam moje opinie.
Problem jest dość subtelny, bo niezerowej wagi. Cały poniższy wywód opieram na latach obserwacji zjawiska na portalach (głównie LC), jakoś tam zbudowanym przekonaniu o naturze człowieka i obserwacji siebie.
Nie trzeba przekrojowych badań statystycznych by stwierdzić, że liczba posiadanych znajomych dodatnio koreluje się z liczbą plusów. Liczne wyjątki potwierdzają tę regułę. U niektórych osób takie mapowanie 'formalnego koleżeństwa' tak bardzo się utrwaliło, że publicznie wyraża się zdziwienie, że czytelnik X poparł wypwiedź czytelnika Y, a nawet nie są znajomymi (to zdumiewający dla mnie fakt, który niewymuszony pojawił się w przestrzeni publicznej na forum LC). Proces 'lubię kogoś, bo go znam' to jeden z fundamentów zdrowych relacji międzyludzkich. Ale ma swoje ciemne strony. W przypadku tak typowej w internecie 'fantomowej znajomości', stanowi zaledwie drobny problem, który jednak trzeba też okresowo poddawać autokontroli. Dokładniej, w przypadku portali czytelniczych prowadzi do czegoś, co jest jednym z celów właścicieli - maksymalizacji wszelkich aktywności użytkowników. To bardzo zrozumiałe - ma to swój cel mobilizacyjny (jak oceny w szkole, programy w smartwatchach mierzące postępy w sporcie,...). Jednak, jako osoba, która ma inną motywację (może nie sprzeczną z właścicielami, ale pojawiającą się w konsekwencji innej perspektywy) chciałbym przedstawić pewną propozycję zmiany na NK.
Jeśli nie można zrezygnować z licznika plusów (nie wiem, czy na NK to jest brane przy rozpatrywaniu pewnych dostępności rozszerzonych, profitów, itp), to chociaż pozwólmy użytkownikom blokować (na ich koncie)* możliwość sprawdzania kto przejawił tę aktywność.
Sam od razu zablokowałbym (zarówno sobie jak i innym) możliwość sprawdzania, kto mi dał jakieś plusy. Czemu? Bo czułbym się bardziej niezależny od niepohamowanego, nieredukowalnego, może podświadomego kierowania się 'statusem plusowym' w czytaniu i ocenianiu innych opinii/recenzji. Nie czuję się przesadnie uzależniony od takiego niepotrzebnego wzmocnienia (nie miałem i nie mam z reguły dużo czasu na aktywność na LC i teraz na NK), ale twierdzę, że dzięki takiej możliwości byłoby więcej dobrego. Staram się skupiać na tekście i czasem (w sposób zbyt rozbudowany) dzielę się swoimi przemyśleniami. Pisanie i czytanie o tym, jak widzimy świat, to dla mnie najciekawszy element interakcji internetowej.
Ponieważ NK jest bardzo kulturalnie działającym portalem, gdzie 'puszka Pandory' chyba nie została otwarta przy dyskusjach pod opiniami/recenzjami, to moja propozycja sprawiłaby jeszcze pełniejsze skupienie się na interakcji czytelniczej, takiej 'pozaplusowej'. Nikomu nie przypisując 'pozaobiektywnych plusowań za wzajemność' uważam jedynie, że mój postulat zlikwidowałby do zera możliwość pojawienia się myśli (niechcianej, natrętnej, podprogowej, subtelnej, przelotnej,...) konfrontującej rozbieżne dwa pytania - ktoś mi dał plusa, bo faktycznie napisałam/em coś dobrego, czy istniał niezerowy komponent naszej wieloletniej znajomości (z pełnym szacunkiem dla znajomości to piszę, bo są tu niewątpliwie liczne, poza-portalowe, długoletnie, oparte być może nawet na wspólnym zjedzeniu beczki soli)?
Wiem, jaki jestem (mam lustro). Widzę, jak czasem na LC sprawdzałem plusy (by to hamować dorobiłem się tylko 10-ciu znajomych, odrzucałem liczne zaproszenia, które nie były związane z inicjującym kontaktem na skrzynkę). Jak wspomniałem - statystyka jest nieubłagana - globalne zjawisko jest oczywiste. Wydaje mi się, że zaproponowana zmiana wyszłaby wszystkim na dobre, szczególnie że mechanizm widziałbym jako dobrowolny. Ostatecznie uważam, że dzięki temu @Mackowy mógłby zredukować opisany przez siebie problem.
========
* W szaleństwie bycia ścisłym w tym co piszę czasem tak mam. Dodałem nawias, by uwypuklić wprost, że mnie interesuje opcja w związku z ustawieniami własnego konta. A gwiazdka po to, bo nie lubię wprowadzać zmian w to, co napisałem, a było już skomentowane, bo mogłyby być uznane za ważne (choć tu to nic wg mnie nie zmienia - skoro niżej wprost napisałem jak to rozumiem).
Przeczytałem ostatnio książkę "Podstawy. Dziesięć kluczy do rzeczywistości" fizyka cząstek elementarnych Franka Wilczka. Spodobała mi się dedykacja w postaci wiersza. Dużo w niej miłości zawodowej i prywatnej.
Wersja oryginalna i tłumaczenie (starałem się zachować układ graficzny obu wydań):
For Betsy:
REVELATIONS
Orchestrated multitudes spin out
The textured patterns which make our lives.
Birth, learning, love, and unsought age—
Gifts we did not earn, limits we did not grant.
Space grows in silence, past our grasp.
Celestial bodies, thinly sprinkled there
Broadcast in obedience to ideal laws.
They do not speak the language sung at cradles.
Time is change, impartially enforced.
In ancient things we see its awesome scope
While tiny, perfect clocks attest its vigor.
Time long predates us, and will long outlive us.
As in my mind I make my world anew
The cherished, closest thing is ever you.
Copyright © 2021 by Frank Wilczek
Dla Betsy:
OBJAWIENIA
Zgodne roje cząstek przędą
Misterne wzory naszego życia.
Narodziny, nauka, miłość, nieubłagana starość -
Niezasłużone dary, nieuznawane granice.
Przestrzeń rośnie w ciszy, poza naszym zasięgiem.
Ciała niebieskie, rozrzucone z rzadka,
Świecą, wierne idealnym prawom.
Nie znają języka pieśni śpiewanych przy kołysce.
Czas to zmiana, wszystkich dosięga tak samo.
W pradawnych szczątkach widzimy jego bezkres,
A doskonałe zegary świadczą o jego mocy.
Czas był przed nami i po nas zostanie.
Gdy w swym umyśle stale stwarzam świat na nowo,
Zawsze najbliżej będę, ukochana, z Tobą.
Copyright © 2021 Bogumił Bieniok i Ewa L. Łokas
To, czego doświadczamy przez całe życie, jest oczywiste. Prawo-lewo, przód-tył, góra-dół. To są trzy wymiary, które ciekawie ubrał w twórczym opisie Kartezjusz. Czujemy taką koncepcję, bo jest oswojona, jednoznaczna, daje opisowość relacji czy konfiguracji 'bycia w' czy 'bycia poza'. Świat wydaje się nie potrzebować więcej. Fizycy operując wzorami, które wysławiają teorie opisu rzeczywistości, zaczęli nieco ponad stulecie temu jednak przy tym kombinować. A co jeśli 'rozdmuchamy nasze wzory' do czegoś poza x,y,z - poza zmienne, które reprezentują położenie czegokolwiek gdziekolwiek w naszej codzienności? Einstein idąc za wyobraźnią matematyków, 'dokooptował' czas do swoich formuł, już nie jako scenę tykającego zegara parametrycznie odróżniającego 'teraz' od 'potem'. Dodał do zasad mechaniki czas, jako 'nieco dziwny' czwarty wymiar. To jeszcze dałoby się 'złapać' - czas jakoś nam pasuje - może to po prostu przestrzeń wszystkiego w 'różnych chwilach teraz'? Jednak Jego teoria względności to coś więcej. Ośmieleni tym fizycy zaczęli 'grzebać' w wyższych wymiarach. A co jeśli opiszemy znane nam równania na elektryczność i grawitację dodając czwarty wymiar przestrzenny? Tak udało się połączyć osiągnięcia Maxwella i Einsteina w 5-ciu wymiarach (*)! Dziwne i inspirujące. W sumie koncepcja była nieco karkołomna i nierealistyczna, ale pokazała kierunek. Chwilę potem odkryty świat kwantowy przeniósł do lamusa te pierwsze próby wyzwolenia się z 3-wymiarowości. Za to, bardziej nowoczesne wcielenia mechaniki kwantowej otworzyły puszkę Pandory wielu wymiarów, tak już na poważnie.
Teoria strun. Najbardziej zaawansowana teoria fizyczna, której życie naukowe oddali najwięksi następcy Einsteina (**). Szukali wspólnej teorii dla niekompatybilnych kwantów i grawitacji. Doszli do 5-ciu wersji teorii strun, które ostatecznie Witten połączył w jedną wielką M-teorię. W teoriach strun pojawia się grawitacja obok pozostałych sił (***). Tylko potrzeba było 'rozdymać wymiary' do 11-tu! Poza tym nie wszystko wyglądało dobrze - pojawiły się anomalie w rozwiązaniach. Do tego strunowy świat przewiduje istnienie aż 10^500 przypadków (****). Wyobraźmy sobie naszą przestrzeń x,y,x. Okupuje ją nieskończona liczba możliwych położeń - miejsc w przestrzeni - takich jednowymiarowych miejsc na skrzyżowaniu trzech wzajemnie prostopadłych prostych. Teoria strun w każdy taki nieciekawy punkt umieszcza 6-wymiarowy obiekt - skomplikowany twór (*****). To dopiero barok! Do tego te 6-wymiarów jest tak 'zawinięte w sobie', że ich nie widać. Są wielokrotnie mniejsze od, uznawanych za punktowe, elektronów. Tylko czy potencjalna możliwość unifikacji wszystkich sił jest wystarczającym uzasadnieniem do rozważania 11-wymiarowych przestrzeni?
© Wolfram Research
Pięknie. Może trochę realiów. Fizyka do końca nie wie, czemu tak bardzo przydatne są w opisie ilościowym rzeczywistości wzory w więcej niż 3+1 wymiarach (przestrzeń + czas). Nie ma doświadczalnych dowodów na istnienie kolejnych wymiarów. Ich poszukiwanie trwa. Szuka się na przykład nieścisłości w zasadach zachowania (czyli w założeniach, że energia, pęd nie giną ani nie powstają znikąd - 'nie ma darmowych obiadów'). Pilnie śledzi się procesy, w których sprawdza się te ograniczenia. Jeśli gdzieś 'pęd by zniknął' - to może odpowiadałoby za to przekazanie jego części w dodatkowy wymiar? Chwilowo brak takich sensacji. Brak dowodu istnienia nie jest jeszcze dowodem nieistnienia. Niezależnie od kłopotów fizyki, królowa nauk ma w tym świecie sporo do powiedzenia. Jej nie ogranicza banał trzech wymiarów!
Matematyka w wielowymiarowości z reguły była prekursorem. Może żart na początek. Jak wyobraża sobie matematyk przestrzeń 4-wymiarową? Nic prostszego - definiujemy przestrzeń N-wymiarową i podstawiamy N=4. Ostatecznie w matematyce sporo typów przestrzeni jest definiowana w języku nieskończoności. A konkretne ich realizacje, to przypadki szczególne. Czy da się jednak 'na własny rozum' poczuć dodatkowy wymiar, zrozumieć, jak kreuje bogactwo nowy wymiar - choćby jeden? Abbott napisał dawno temu książkę o życiu Płaszczaków (******), 2-wymiarowych stworzeń. To nudny świat prostokątów, trapezów. Ile tracą poprzez brak naszego trzeciego wymiaru? Kula - piękna bryła. Co będzie, gdy pojawi się ona w świecie Płaszczaków? Najpierw będzie widziana przez nie, jako punkt, potem, jako rosnący odcinek, który w pewnym momencie zacznie się zmniejszać i ostatecznie stanie się znów punktem by zniknąć. Tak wygląda przechodzenie kuli przez płaszczyznę. Nieciekawe. Ile te Płaszczaki nie wiedzą o kuli, o jej pełnej formie! Na tej samej koncepcyjnej idei można sobie wyobrazić nasze ubóstwo w rozumieniu obiektów o czterech wymiarach przestrzennych - zobaczymy tylko ich cienie, rzuty na nasze trzy wymiary. Tracimy sporo. A co jeśli pojawi się w naszym skromnym świecie x,y,z obiekt 11-wymiarowy!? Jak wiele z jego formy nam umyka! My o takim obiekcie niemal nic nie wiemy.
======
* Teoria Kaluzy-Kleina.
** Na przykład Edward Witten - teoretyk onieśmielający niemal każdego wybitnego fizyka czy matematyka - współtworzył jedną z rewolucji teorii strun. Okrzyknięty nawet 'drugim Einsteinem'.
*** Jednym z najważniejszych zadań fizyki teoretycznej jest opisanie świata jednym spójnym systemem wzorów. Ponieważ istnieją 4 siły fundamentalne (grawitacja, elektromagnetyzm i dwie siły jądrowe), to zadanie polega na ich uwspólnieniu. Udało się to dobrze w przypadku trzech typów oddziaływań. Grawitacja wciąż się wymyka.
**** Przytłaczająca ogromem liczba. 10^12 to bilion - 1000000000000. Człowiek składa się z ok. 10^28 atomów. We Wszechświecie jest ok. 10^90 cząstek elementarnych (czyli składników atomów, światła). W obserwowanym świecie nie ma niczego więcej. A liczba 10^500 jest wielokrotnie (biliardy biliardów biliardów ... razy) większa od liczby elementarnych składników Wszechświata.
***** Te 6-wymiarowe obiekty - to tzw. rozmaitości Calabiego-Yau. Bardzo zaawansowane topologicznie twory.
****** Popularność (inspirującą społecznie) zdobyła niewielka powieść E. A. Abotta "Flatlandia, czyli Kraina Płaszczaków" (Flatland: A Romance of Many Dimensions"). Powstała w 1884. Pomogła oswajać ludziom wymiary, a naukowcom korzystać w opowiadaniu o świecie wielowymiarowym, jako ładnym przykładzie analogii, szczególnie przy próbie wyzwolenia się z naszych ograniczeń i N=3.
=======
Potencjalne lektury - mój subiektywny wybór tekstów popularnych (zawierających dużą dawkę tematów, w których 'wymiar fizyczny' stanowi istotny składnik opowieści):
"Hiperprzestrzeń", M. Kaku , Prószyński i S-ka (kilka wydań od 1995)
"Geometria teorii strun. Ukryte wymiary przestrzeni", S. Nadis & S.-T. Yau, Prószyński i S-ka 2012
"Ukryte wymiary Wszechświata", L. Randall, Prószyński i S-ka 2011
"Struktura kosmosu", B. Green, Prószyński i S-ka 2005
(Niestety zapis wykładniczy nie pokazuje się, więc musiałem np. '10 do potęgi 12-ej' zapisać jako 10^12)
Ponieważ po raz kolejny w czytanej książce spotykam pewien paradoks, to zaprezentuję go na NK - jako ciekawe zadanie, które sporo mówi o 'mentalności logicznej człowieka'.
Przywołam je w zwartej wersji podanej w książce "Przyczyny i skutki":
Przypuśćmy, że jesteś uczestnikiem teleturnieju i masz do wyboru trzy bramki. Za drzwiami jednej bramki stoi samochód, za drzwiami dwóch pozostałych - kozy. Wybierasz bramkę, powiedzmy, numer 1, a prowadzący program, który wie, co jest za wszystkimi drzwiami, otwiera inne drzwi, powiedzmy numer 3, za którymi ukazuje się koza. Prowadzący zwraca się do ciebie: 'A może wolisz wybrać bramkę numer 2?'. Czy zmiana bramki byłaby dla ciebie korzystna?
Rada:
Proponuję nie szukać w internecie odpowiedzi (chyba łatwo znaleźć). Cała frajda w samodzielnym kombinowaniu. Poza tym ostatecznie zagadka jest pasjonującym paradoksem, w którego rozwiązanie nie chcieli uwierzyć niektórzy zawodowi statystycy! Co gorsza, nawet jak się wie, rozumie i sprawdziło 'w realu' poprzez testy, to zdziwienie nie mija!
/wpis zainspirowany pewną recenzją książki, dyskusją nią wywołaną i obserwacją codzienności/
Ponieważ NK to nie LC, to się odważę, tak niemal bez wątpliwości, że nie zaprowadzi nas to, co piszę w rejony niepotrzebnego napięcia. Odważę się na sformułowanie przekonań światopoglądowych, takich polemicznych.
W Europie są jasne reguły - moralna jest wolność wypowiedzi, spór idei, unikanie przemocy werbalnej, dogmatyzmu w sferze wspólnej i ciągła praca nad niedoskonałością człowieka, który na swój własny użytek ma prawo moralność wywodzić z dowolnych źródeł, byle nie wymuszał konsekwencji subiektywnego stanu własnej świadomości na innych. To się nazywa liberalną demokracją (nie mylić z liberalizmem gospodarczym) opartą na uzgodnionym zestawie wartości ułatwiających zapełnianie przestrzeni wspólnej przez szanujących się ludzi. Prawa człowieka wypracowano po empatycznym namyśle nad cierpieniem, którego przykłady dała historia. Choć Kazanie na Górze wpisuje się niemal wprost w europejski system wartości, to przecież nie jest jedynym możliwym odniesieniem.
Religie monoteistyczne ufundowane są na kilku 'p': niechęci do permisywizmu, dążeniu do paternalizmu i na uprawianiu prozelityzmu. Pierwsze i drugie zniechęciło postępowych intelektualistów nowożytnych do religii, a trzecie odpowiada za islamskie zapędy ostatnich dekad. Jak świetnie zdiagnozował to jeden z najwybitniejszych współczesnych filozofów chrześcijańskich Charles Taylor w "Secular age" (niestety po polsku Znak wydało z tego wielkiego dzieła tylko fragmenty) - każdy ma prawo do formowania się aksjologicznie, stąd permanentny kryzys religii w demokracji. W społeczeństwie, gdzie każdy buduje system wartości z różnych źródeł (na tym funduje się XX-wieczna Europa), postawy ambiwalentne/krytyczne/agnostyckie/indyferentne wobec religii wydają się bezideowością, zagrożeniem dla religijnych fundamentalistów (w szerokim rozumieniu tego słowa - dla moich potrzeb określam je, jako nadrzędność prawa boskiego wyznawanej religii nad dowolnym prawem stanowionym przez ludzi, którzy je wywodzą bez usankcjonowania przez transcendencję - co nie znaczy, że tak różnie zbudowane zestawy reguł muszą być od razu sprzeczne).
Taka wielobarwna Europa z dobrobytem i wolnością słowa jest wymarzonym polem eksperymentów dla bliskowschodnich religii, które rozwijają się w innych realiach społecznych. Podobnie jak demokracja zawsze będzie o krok za autokracją, pokój za wojną, tak laicka przestrzeń publiczna przegrywa z ekspansywną religijnością. W "Przedziwnej śmierci Europy" jest dobrze pokazany ten mechanizm. Niestety wnioski/remedia podane przez autora na taki stan napięcia, są według mnie przeciwskuteczne. Piłkarze na 'przedemerytalny okres' zjawiają się w arabskich klubach, bo tam są pieniądze. Pieniądze tam są, bo jest czarna maź. Jak jej nie będzie, to przyzwyczajeni do wolności słowa piłkarze wrócą do Europy. Wieżowce szejkom budują europejscy inżynierowie korzystając z myśli technicznej i etosu dominacji wiedzy nad doktryną (tak w dużym skrócie). Myśl progresywna i nauka w świecie arabskim dominowały zaledwie we wczesnym średniowieczu do czasu, gdy fundamentalizm przejął kontrolę nad przyswajanym dziedzictwem greckim. Potem 'centrum myśli' na kolejne niemal milenium przesunęło się na północ i zachód. Obecnie w Europie (tak statystycznie w związku z rozkładem społecznych postaw) mamy sporo ludzi, którzy się boją brania odpowiedzialności za swoje wybory, boją się niezrozumiałego świata złożoności, a cześć z nich szuka do tego duchowości i ukojenia eschatologicznego. To dla nich oferta fundamentalistyczna 'wyrazistej religii', dalekiej od egalitarnego kościoła Zachodu, jest atrakcyjna. Demokracja, jeśli faktycznie nie zbuduje/nie zbudowała w nich poczucia wartości uniwersalnej równości (co jest ułomnością systemów polityczno-spolecznych Europy), musi przegrać z wizją podporządkowania się 'żarliwości'. Odpowiedzą na to może być swoisty 'szariat chrześcijański' (to skrót, który chyba nie powoduje niejasności), albo trwanie przy zasadzie dominacji inkluzyjności i świeckości państwa nad ekskluzywizmem wspólnot religijnych.
W ten model niedoskonałej Europy nie wpisuje się Polska, która nie ma wątpliwości. Kilka dni temu słuchałem bardzo pięknie wysłowionej opinii księdza prof. Alfreda Wierzbickiego. Oburzony nawoływał do zaprzestania sakralizacji 'świętej polskiej ziemi, którą kalają imigranci'. Zgadzam się z nim, że we wzmożeniu źle pojmowanego narodowo-katolickiego i romantyczno-cynicznego uniesienia, budowanej mitycznej niezłomności arbitralnie wybranych antenatów, cześć Polaków wyzbyła się zwykłej empatii, którą w reguły żywej wiary wprowadziło kiedyś Kazanie na Górze. Nie takiej 'obrony Częstochowy' oczekiwałbym. Najpierw spytajmy o człowieka i jego potrzeby, bo przynależność konfesyjna, a nawet administracyjna niejasność statusu są czymś marginalnym.
Ta jakoby słaba i bezideowa Europa miała Karla Rahnera czy Hansa Künga, a my mamy ... Tak zeświecczona Europa stworzyła otwarcie na inność w ramach Drugiego Soboru z "Gaudium et spes", dopuszczała do żywego fermentu teologiczno. U nas była jedność w imię walki z komunizmem, z której od kilku dekad została pusta polskokatolicka obrażona na dekadencki Zachód i znów uzbrojona w walce narodowość, jako przedmurze chrześcijaństwa, Mickiewiczowska magma, choć tym razem bez wnętrza. Tym razem to zaledwie polityczna kalkulacja i konformizm sojuszu tronu i ołtarza deprecjonująca preambułę konstytucji z deklaracją pielęgnowania wartość moralnych wywodzonych z różnych źródeł.
Być może się mylę z własnym rozumieniem przyczyn, dla których islam zdobywa zwolenników na Zachodzie, ale chwilowo trzymam się swojej oceny sytuacji.
Być może czasem zbyt dużo się zastanawiam. Bo wtedy wychodzą z tego wątpliwości wobec sporej klasy stwierdzeń solidnie umocowanych społecznie. Nie chodzi o to, by się zgodzić z moim zdaniem, ale by mieć własne wystarczająco 'ustabilizowane', by opierało się kontrargumentom innych.
Piękne wolnościowe hasło, tylko mi niepokojąco przypomina inne zawołanie z poprzedniej epoki - 'literaci do piór', które pozornie zaprzecza temu apelowi.
Wniosek socjologiczny słuszny, trzeba tylko przekonać do koncyliacji wirusy i też im to oczekiwanie zwerbalizować.
Wszyscy kiedyś umrą (to 'bezstatystycznie' obserwowany pogląd). Lecz czemu śmierć nie przyjdzie do wszystkich demokratycznie, czyli po tak samo długim życiu? Na to pytanie odpowiada akurat statystyka. Każdy niech wybierze, jak ten fakt spożytkować.
Wszystko z tym hasłem wyglądało sensownie do czasu, gdy obiecujący 'efekt Flynna' został ostatnio podważony przez ... Flynna.
Tak, choć potęga labilności tego przekonania tkwi w 'niewykluczaniu'. Neodarwinizm nie wyklucza nawet epistemologii zbudowanej wokół koncepcji 'mózgu w słoiku', choć komu taka wizja daje otuchę?
Dla mnie to schowany za ogólnikiem strach. Strach, że Pasteur mógłby mieć rację celowo zarażając chłopca wścieklizną, by dowieść skuteczności odkrytej właśnie terapii szczepionkowej.
Do pewnego stopnia prawda. Ale ostatecznie wolę mądre odpowiedzi do głupich pytań niż odwrotnie. Chyba pierwsza alternatywa jest bezpieczniejsza dla ludzkości.
* Pretensjonalny tytuł jest wyłącznie hołdem złożonym Lecowi i Sztaudyngerowi za ich szybujące myśli pozbierane w niedościgłej formie.