/wpis zainspirowany pewną recenzją książki, dyskusją nią wywołaną i obserwacją codzienności/
Ponieważ NK to nie LC, to się odważę, tak niemal bez wątpliwości, że nie zaprowadzi nas to, co piszę w rejony niepotrzebnego napięcia. Odważę się na sformułowanie przekonań światopoglądowych, takich polemicznych.
W Europie są jasne reguły - moralna jest wolność wypowiedzi, spór idei, unikanie przemocy werbalnej, dogmatyzmu w sferze wspólnej i ciągła praca nad niedoskonałością człowieka, który na swój własny użytek ma prawo moralność wywodzić z dowolnych źródeł, byle nie wymuszał konsekwencji subiektywnego stanu własnej świadomości na innych. To się nazywa liberalną demokracją (nie mylić z liberalizmem gospodarczym) opartą na uzgodnionym zestawie wartości ułatwiających zapełnianie przestrzeni wspólnej przez szanujących się ludzi. Prawa człowieka wypracowano po empatycznym namyśle nad cierpieniem, którego przykłady dała historia. Choć Kazanie na Górze wpisuje się niemal wprost w europejski system wartości, to przecież nie jest jedynym możliwym odniesieniem.
Religie monoteistyczne ufundowane są na kilku 'p': niechęci do permisywizmu, dążeniu do paternalizmu i na uprawianiu prozelityzmu. Pierwsze i drugie zniechęciło postępowych intelektualistów nowożytnych do religii, a trzecie odpowiada za islamskie zapędy ostatnich dekad. Jak świetnie zdiagnozował to jeden z najwybitniejszych współczesnych filozofów chrześcijańskich Charles Taylor w "Secular age" (niestety po polsku Znak wydało z tego wielkiego dzieła tylko fragmenty) - każdy ma prawo do formowania się aksjologicznie, stąd permanentny kryzys religii w demokracji. W społeczeństwie, gdzie każdy buduje system wartości z różnych źródeł (na tym funduje się XX-wieczna Europa), postawy ambiwalentne/krytyczne/agnostyckie/indyferentne wobec religii wydają się bezideowością, zagrożeniem dla religijnych fundamentalistów (w szerokim rozumieniu tego słowa - dla moich potrzeb określam je, jako nadrzędność prawa boskiego wyznawanej religii nad dowolnym prawem stanowionym przez ludzi, którzy je wywodzą bez usankcjonowania przez transcendencję - co nie znaczy, że tak różnie zbudowane zestawy reguł muszą być od razu sprzeczne).
Taka wielobarwna Europa z dobrobytem i wolnością słowa jest wymarzonym polem eksperymentów dla bliskowschodnich religii, które rozwijają się w innych realiach społecznych. Podobnie jak demokracja zawsze będzie o krok za autokracją, pokój za wojną, tak laicka przestrzeń publiczna przegrywa z ekspansywną religijnością. W "Przedziwnej śmierci Europy" jest dobrze pokazany ten mechanizm. Niestety wnioski/remedia podane przez autora na taki stan napięcia, są według mnie przeciwskuteczne. Piłkarze na 'przedemerytalny okres' zjawiają się w arabskich klubach, bo tam są pieniądze. Pieniądze tam są, bo jest czarna maź. Jak jej nie będzie, to przyzwyczajeni do wolności słowa piłkarze wrócą do Europy. Wieżowce szejkom budują europejscy inżynierowie korzystając z myśli technicznej i etosu dominacji wiedzy nad doktryną (tak w dużym skrócie). Myśl progresywna i nauka w świecie arabskim dominowały zaledwie we wczesnym średniowieczu do czasu, gdy fundamentalizm przejął kontrolę nad przyswajanym dziedzictwem greckim. Potem 'centrum myśli' na kolejne niemal milenium przesunęło się na północ i zachód. Obecnie w Europie (tak statystycznie w związku z rozkładem społecznych postaw) mamy sporo ludzi, którzy się boją brania odpowiedzialności za swoje wybory, boją się niezrozumiałego świata złożoności, a cześć z nich szuka do tego duchowości i ukojenia eschatologicznego. To dla nich oferta fundamentalistyczna 'wyrazistej religii', dalekiej od egalitarnego kościoła Zachodu, jest atrakcyjna. Demokracja, jeśli faktycznie nie zbuduje/nie zbudowała w nich poczucia wartości uniwersalnej równości (co jest ułomnością systemów polityczno-spolecznych Europy), musi przegrać z wizją podporządkowania się 'żarliwości'. Odpowiedzą na to może być swoisty 'szariat chrześcijański' (to skrót, który chyba nie powoduje niejasności), albo trwanie przy zasadzie dominacji inkluzyjności i świeckości państwa nad ekskluzywizmem wspólnot religijnych.
W ten model niedoskonałej Europy nie wpisuje się Polska, która nie ma wątpliwości. Kilka dni temu słuchałem bardzo pięknie wysłowionej opinii księdza prof. Alfreda Wierzbickiego. Oburzony nawoływał do zaprzestania sakralizacji 'świętej polskiej ziemi, którą kalają imigranci'. Zgadzam się z nim, że we wzmożeniu źle pojmowanego narodowo-katolickiego i romantyczno-cynicznego uniesienia, budowanej mitycznej niezłomności arbitralnie wybranych antenatów, cześć Polaków wyzbyła się zwykłej empatii, którą w reguły żywej wiary wprowadziło kiedyś Kazanie na Górze. Nie takiej 'obrony Częstochowy' oczekiwałbym. Najpierw spytajmy o człowieka i jego potrzeby, bo przynależność konfesyjna, a nawet administracyjna niejasność statusu są czymś marginalnym.
Ta jakoby słaba i bezideowa Europa miała Karla Rahnera czy Hansa Künga, a my mamy ... Tak zeświecczona Europa stworzyła otwarcie na inność w ramach Drugiego Soboru z "Gaudium et spes", dopuszczała do żywego fermentu teologiczno. U nas była jedność w imię walki z komunizmem, z której od kilku dekad została pusta polskokatolicka obrażona na dekadencki Zachód i znów uzbrojona w walce narodowość, jako przedmurze chrześcijaństwa, Mickiewiczowska magma, choć tym razem bez wnętrza. Tym razem to zaledwie polityczna kalkulacja i konformizm sojuszu tronu i ołtarza deprecjonująca preambułę konstytucji z deklaracją pielęgnowania wartość moralnych wywodzonych z różnych źródeł.
Być może się mylę z własnym rozumieniem przyczyn, dla których islam zdobywa zwolenników na Zachodzie, ale chwilowo trzymam się swojej oceny sytuacji.