„Snobizm na czytanie książek jest szkodliwy, bo wyklucza tych, którzy nie czytają.”
Powyższa wypowiedź, dla mnie prowokująca do polemiki, przemknęła kilka dni temu w mediach.
Z punktu widzenia psychologii, to błąd poznawczy nazwany zgrabnie ‘błędem skupienia’.
Dodatkowo szwankuje tu logika. Pomijając ‘snobizm’, jako nieciekawą postawę, wydaje mi się, że trudno aktywnością intelektualną (w tym wypadku z reguły podejmowaną w samotności) dopuszczać się wykluczenia z czegoś innych ludzi. Nazwałbym takie stanowisko nadużyciem i lekką przemocą werbalną wobec odbiorcy.
Każdy snobizm jest szkodliwy, bo to wynika wprost z definicji obu słów. Tylko, czemu przyczyną szkodliwości czytania miałoby być wykluczenie? – to dla mnie duża zagadka. Poza tym mechanizmy snobizmu są różne, trzeba cele i skutki tej postawy brać również pod uwagę. Kontekst buduje bardziej zniuansowany osąd.
Być może autorka tych słów chciała zwrócić uwagę na problem, zderzając snobizm z wartym promocji czytaniem wynikającym z typowych pobudek? Jednak biorąc pod uwagę błędy, zrobiła niepotrzebnie duże zamieszanie. Być może miała na myśli jednak coś takiego:
Protekcjonalizm czytających wobec nieczytających jest wykluczający.
Wtedy mógłbym zaakceptować zdanie od strony formalnej jako pozbawione napięcia znaczeniowego między kluczowymi słowami.
Stawiam tezę:
Snobizm czytelniczy wyrządza zdecydowanie większą szkodę też czytającym, ale z pobudek ‘szlachetnych’, niż nieczytającym en masse.
Dyskusja nad taką hipotezą wydaje mi się ciekawsza.
Każda aktywność człowieka mieści się w szerokich ramach ocen moralnych. Nawet prawo nie ma za zadanie prowadzić sądu jednoznacznie do wyroku bez skazy subiektywizmu aksjologicznego, bo duch prawa tkwi w niedopowiedzeniu ustaw i zakłada mądrość sędziów (to taka przyswojona ostatnio przeze mnie wartościowa myśl prof. Łętowskiej). Jeśli tak, to zapewne snobizmy są stopniowalne. To znaczy, między snobizmem: ‘przyczyniającym się do pogardy’ a snobizmem ‘do picia wyłącznie drogich alkoholi’ jest chyb mniejsza odległość (w sensie moralnej szkody społecznej generowanej), niż obu tych postaw do czytelniczego snobizmu.
Ważne w ocenie czytania jest to, by widzieć indywidualne motywacje. Trudno mi uwierzyć, by ktoś poświęcał czas na czytanie, tyko po to, by wykluczyć kogoś innego (i to najprawdopodobniej z czynności, na której mu nie zależy, jak wynika ze stanu czytelnictwa w Polsce). To byłby chyba jakiś wysublimowany masochizm?! Jeśli ktoś poświęca się snobizmowi czytelniczemu uczciwie (faktycznie czyta), to chyba zdecydowanie więcej powstaje z tego dobra (nawet nieświadomego), niż szkody. 'Uczciwy snobizm' widziałbym, nie jako chęć awansu do określonej grupy poprzez czytanie, ale jako samodoskonalenie, podejmowanie trudu lektur rozwijających, zmaganie się z własnym lenistwem,... A nawet, jeśli jest jakaś docelowa grupa, która być może nie jest i tak warta naszych starań, to jeśli w procesie czytania dokonamy postępu przechodząc na kolejne poziomy zrozumienia świata ludzi/przyrody, snobistyczne pobudki byłyby tego warte. Wszelkie liczniki 'przeczytam ileś tam' są przydatne, jeśli w podtekście chodzi o jakość (choć prywatnie takiej metody samonapędzania nie rozumiem). Jeśli to wszystko - snobizm, wyścig wywołany ilością - nie stanowi wyłącznie bezrefleksyjnego 'pochłaniania' tekstów, to zyski chyba przeważają nad stratami.
Być może autorka przywołanego zdania stoi na stanowisku, że w razie czego, lepiej świat ludzki równać w dół? Bezduszny elitaryzm jest nieporozumieniem, ale przeciwna postawa jest czymś jeszcze gorszym. Trochę to przypomina współczesną sytuację w edukacji, gdy psychologia szkolna przesadnie promuje wstrzemięźliwość oceniania postępów uczniów poprzez unikanie publicznego chwalenia tych, którzy się starają, by niewyróżnieni nie poczuli się gorzej. W związku z tym mam wrażenie, że autorka sentencji powinna się zainteresować zdecydowanie bardziej niepokojącą tezą:
Snobizm nieczytających, którzy są z tego dumni, jest szkodliwy, bo deprecjonuje postawę czytających.
Czy nie jest czasem tak, że bycie snobem jest zwrotną (mam wrażenie, że często przypinana etykieta snobizmu pojawia się u tych, którzy na zasadzie kontrastu chcą 'przypudrować' własny snobizm) postawą, bo ludzie są różni (a jest nas miliardy)? Książki mnie interesują o tyle, że mogę się z nich dowiedzieć tego, co mnie ciekawi z racji przyrodzonych potrzeb by wiedzieć. Wystarcza mi wyobraźni, by przypuszczać, że istnieje mnóstwo ludzi, którzy uznaliby moją deklarację za skrajny snobizm. Tylko, kto ma wtedy problem ze sobą?