Wraz z upływem mojego terminu przydatności do spożycia, z nocnej sowy staję się porannym ptaszkiem. Nie narzekam, bowiem te wczesne poranki przeznaczam na lekturę przy pierwszej kawie. I nie zdarzyło mi się jeszcze, by przez książkę zawalić sobie cały plan dnia, a przy "Winnych" przepadałam dla świata. Nieważne budziki, timery i krzyk zgrozy mojej córki, tak mocno pochłonęła mnie ta historia, że po prostu nie mogłam i nie chciałam przestać.
Wokół Konrada zaczynają ginąć ludzie. I choć ich śmierć wygląda na zupełnie przypadkową i niepowiązaną ze sobą, on podejrzewa, coś zgoła innego.
Już poprzednia książka Szczygielskiego wywarła na mnie tak duże wrażenie, że pamiętam ją do dziś, a to moim zdaniem świadczy o jakości.
"Winni jesteśmy wszyscy" jest do niej porównywana, a moim zdaniem stoi level wyżej.
Pierwszym zaskoczeniem była sekwencja zdarzeń, autor przedstawia je od końca, powoli zmierzając do ich źródła.
Następnie mamy przeskok w czasie do przodu o pół roku i dzień po dniu, minuta po minucie, towarzyszymy bohaterowi w jego drodze do prawdy. A zaiste jest ona pełna niespodzianek. Zwroty akcji, które serwuje nam autor, powodują, że komentując je, używam niewybrednych słów. A muszę podkreślić, że rzadko przeklinam.
Konrad to niezwykle tajemnicza postać, chcę go rozgryźć, lepiej poznać, dowiedzieć się, o spowodowało, że znalazł się w centrum wydarzeń. Były żołnierz, cichy, opanowany i ...