Mam specyficzną relację z twórczością Bartosza Szczygielskiego. Przeczytałam już większość jego książek i niby wszystkie są dobre, ale daleko mi do tych ogólnych zachwytów, bo tak naprawdę podobała mi się tylko jedna, choć prawie wszystkie miały w mojej ocenie spory potencjał. Z reguły gdzieś tak do połowy powieści autorowi udaje się mnie intrygować, a potem akcja idzie w kierunku, który jest dla mnie zupełnie bez sensu przekombinowany.
"Nim skończy się noc" miało szansę stać się wyjątkiem od tej reguły. Do ostatnich utrzymywało się u mnie napięcie, a to w thrillerach bardzo sobie cenię. Niestety samo zakończenie zatarło dość pozytywne wrażenia z lektury, bo choć było niemożliwe do przewidzenia, to jakoś mnie nie przekonało.
Pomysł na konstrukcję powieści był dokładnie taki, jaki uwielbiam, czyli cała historia złożona została z rozdziałów spisanych z perspektywy różnych bohaterów. Oni zresztą stanowią bardzo ciekawy i udany przekrój naszego społeczeństwa. Poznawanie szczegółów z ich przeszłości pochłaniało mnie bez reszty, interesowało mnie nawet bardziej niż właściwa akcja.
Uwielbiam Bieszczady, ale po tej lekturze chyba będę musiała przemyśleć, czy jeszcze kiedyś się tam wybiorę. Nigdy nie wiadomo, kto będzie mi tam przez okno zaglądał. A tak poważnie nie jestem szczególną fanką motywu locked room, bo zazwyczaj w rozwiązaniu brakuje mi logiki. Tym razem jednak się wkręciłam i nim się obejrzałam, byłam już przy zakończeniu. Nie było typowe,...