„Łaskun” wzbudził we mnie wiele emocji – pozytywnych, ale i negatywnych. I choć mogę w nim wskazać wiele rzeczy, które mnie raziły, to jednak widzę pewną zmianę w stylu pisania Autorki, i ta zmiana mi się bardzo podoba.
Największym plusem powieści jest to, że Puzyńska porzuciła ten koszmarny schemat dzielenia fabuły na „tu” oraz odległą o kilkadziesiąt lat (czy więcej) przeszłość. To znaczy w takim rozwiązaniu generalnie nie ma nic złego, jednak jeśli każdy kolejny tom (jak u Läckberg) się na nim opiera – nie jest dobrze.
Powraca Klementyna Kopp – najlepsza (moim zdaniem) postać w całej serii. Bywały tomy, w których komisarz irytowała, tutaj na szczęście jej kreacja jest udana. Ogólnie wśród postaci dużo się dzieje, co wprowadza powiew świeżości. Można się co prawda spierać czy Daniel Podgórski pasuje do roli człowieka wyjętego spod prawa, ale cóż – zobaczymy jak Autorka to rozwinie w następnych tomach.
Kolejna zbrodnia w sielskiej okolicy oczywiście trochę śmieszy – tym bardziej, że jest teatralna i makabryczna (to już chyba cecha wspólna wszystkich powieści Puzyńskiej). I tak płynnie przeszliśmy do negatywów.
Książka jest po prostu za długa! Nawet, żeby jakikolwiek autor stawał na rzęsach, nie jest w stanie przez taką ilość stron utrzymać napięcia w czytelniku! Autorka popełniła w tym względzie dwa kardynalne błędy. Pierwszy, gdy w jednym z przełomowych momentów kazała czytelnikowi czytać przydługi list zawierający historię życia dwójki b...