Każdy pisarz chciałby, by jego książki były świetne, w ocenie czytelników. Takie, które długo się pamięta, dlatego starają się urozmaicić swoje pisanie w przeróżny, czasami irytujący sposób. Te urozmaicenia trafiają się, albo w prezentowaniu postaci, albo w sposobie narracji, albo w przywoływaniu i wplataniu w literacką fikcję, zdarzeń autentycznych, lub w jeszcze jakiś inny dziwaczny sposób. Nie ustrzegła się tej maniery również pani Puzyńska.
Jednak nie wiedzieć czemu, jej uparta maniera ciągłych powtórek stopni służbowych, policjantów z błękitnej komendy, z Lipowa, irytuje mnie jakoś szczególnie mocno. Dlatego zawsze mam problem z oceną dokonań literackich tej akurat autorki. Tym bardziej że owe ciągłe powtórki nie dotyczą li tylko stopni służbowych policjantów, czy śledczych. Pani Puzyńska jak już się uczepi jednej frazy, to powtarza ją do znudzenia. Zwłaszcza w przypadku Klementyny Kopp, która w tej akurat części, może nie za często pociera swój szczęśliwy tatuaż i nie za często powtarza, że już jest za stara...na wszystko, za to wyjątkowo często popija swoją nieśmiertelną colę i kładzie nogi obute w wojskowe buciory, na stół.
Z drugiej jednak strony, bardzo podoba mi się sposób gmatwania całej kryminalnej intrygi. "Wskazywanie" palcem, na tego czy innego winnego, który okazuje się być "winny", ale tylko "bogu ducha". W tej części, ja typowałam chyba ze trzech morderców, z żadnym nie trafiłam. Właśnie to mi się podoba, że sprawa jest tak zagmatwana...