Druga książka Jørna Liera Horst za mną, a chronologicznie, pierwsza z cyklu o komisarzu Williamie Wistingu. Po świetnym "Jaskiniowcu" ta wydaje mi się zdecydowanie gorsza. Mimo że, ta również oparta jest na prawdziwym wydarzeniu, zabójstwa z roku 1995, 71-letniego wdowca Ronalda Ramma. Okrutne morderstwo, którego norweskiej policji do dziś nie udało się wyjaśnić. Jednak było jakoś nudniej.
Być może, dlatego że to debiut i autor nie miał jeszcze doszlifowanego warsztatu? Jednak coś jest i w tej książce ze świetności "Jaskiniowca", to wrażliwość, z jaką autor pochyla się nad sprawami ludzi starszych, samotnych, biednych, niemogących się dostosować do nowoczesności i technicznych nowinek. A jednak wciąż mających swoje pasje, zamiłowania i marzenia.
To, co jeszcze mi się u Horsta podoba, to postać komisarza Wistinga, normalny, zwyczajny glina, z ciągłym bólem głowy i wypijanymi hektolitrami kawy. Z żoną, rodziną, notorycznym brakiem czasu dla tejże i z ciągłymi z tego powodu wyrzutami sumienia. Nie jakiś tam super glina koniecznie po przejściach. Z jakiegoś zupełnie odrealnionego świta. Wiem, że tego pisarza stać na więcej, czego wspomniany tutaj "Jaskiniowiec", jest dobitnym dowodem, więc, mimo lekkie zawodu tą pozycją, na pewno będę jeszcze czytać książki Jørna Liera Horsta