Czy czytanie ma sens?
Czy jest czymś innym od pozostałych rozrywek czy źródeł informacji/wiedzy?
/sorry za tak niespieszny wpis, ale mam z reguły mało czasu, tej części rozmowy wcześniej nie widziałem, a teraz chwilowo urlop, więc zaryzykowałem/
@Mackowy Napisałeś, że nie trzeba czytać by poszerzać horyzonty, wzmacniać inteligencję, itd. Są na przykład świetne filmy w internecie, które zastępują czytanie. No tak, ale taki Rożek (znam go nieco, bo miałem wymianę mailową, reszty osób nie znam) zanim wypuści 10 minutowy filmik, to CZYTA BARDZO DUŻO. Często naukowe opracowania źródłowe.
Więc jest tu taka subtelność poziomów produkcji/przyswajania treści. Jeśli nie ufamy ekspertom (krytykom literackim, gadającym głowom w TV, naukowcom, lubianym recenzentom,…) to musimy SAMI. Ale z tym jest kłopot, który prowadzić musi do absurdu, jeśli patologicznie nie ufamy. Ktoś napisał na instagramie opinię o filmie na YT? Nie ufamy – idziemy do filmiku. Nie ufamy jego autorowi – szukamy tekstów, z których mógł korzystać. Nie ufamy tekstom poglądowym – szukamy artykułów na których ktoś się opierał. Nie ufamy im? – to trzeba samemu poświęcić lata na zrozumienie materii badawczej i wykonać to samemu. Problem takiej iteracji nie dotyczy tylko opisu przyrody, ale badań historycznych, społecznych i literatury. To wymaga czasu, stąd najlepiej zatrzymać się na pewnym poziomie niewiary i zaufać. Takim dobrym (rozsądnym) złotym środkiem jest pozyskiwanie odpowiedzi w różnych źródłach (wpisy syntetyczne innych, ciekawe filmy na YT) i poszukiwanie rozwinięcia samemu w książkach, bo nigdy nie da się czyjegoś jednego podejścia do tematu w pełni przyswoić. Z reguły trzeba krążyć, dookreślać niejasności z innych pomocy, itd.
Czyli - abyś dostał ekstrakt, ktoś musiał sporo przeczytać!
Więc oglądając filmik Rożka pośrednio jakbyś też przeczytał to, co on. I jeśli tak jest, to mamy dobry YT-owy film. Ale to nie wszystko. Są badania opisujące pracę mózgu, że on się rozwija, gdy musi zmierzyć się z czymś nowym (czyli tym, czego nie zna, albo z tym, co zmusza go do zmiany posiadanej wiedzy/informacji). Z wielu konsekwencji tego faktu, jest przepracowana badawczo choćby taka, że czytanie bez namysłu nad treścią (a namysł jest przecież warunkiem wstępnym do rozpoczęcia procesu porównania tego, co wiemy z tym , co nie) niewiele daje formalnie. Więc może to jakiś 'hint' by nie czytać wszystkiego, co Mróz pisze i stosować ‘płodozmian’ (czyli ogólności – należy się otwierać na nowe tematy, gatunki, rzeczy, które są może trudne, ale przez to wartościowe)? Pomijam czysty relaks, itp., bo taki cel czytania jest też ważne, ale nie można takiej aktywności przypisać właściwości 'szybkopoznawczej'. Wtedy faktycznie film, gra - jako świetne rozrywki - się sprawdzają (ale uwaga - są wyjątki). Sama forma interakcji nie determinuje bezwzględnie. Bo jest komiksowa seria o Thorgalu i komiks o życiu Bertranda Russella (jakby co, to nie są ekstrema, bo rysunki Rosińskiego kartkowałem i uważam za ciekawą rozrywkę).
Napisanie opinii o książce wymaga dużo kompetencji (czyli różnych rzeczy, których brak idiotom w rozumieniu psychiatrii - tak z definicji). Napisanie książki wymaga raczej jeszcze więcej (na przykład przeczytania sporego zbioru innych książek). Może jestem naiwny, że aby zabrać się za pisanie, trzeba mieć sporą bazę ‘poznawczo-umiejetnościową’. Dla mnie czytanie czegoś, co napisał ktoś bez przygotowania/staranności jest stratą czasu – to twór ‘książkopodobny’. Uważam, że należy dbać o jakość – niezależnie czy to komiks, fantastyka, liryka czy artykuł naukowy. Można to zwać elitaryzmem, a ja uznaję to za podeście praktyczne – męczenie oczu dla czegoś bez wartości jest głupotą.
Książki są wciąż najlepszym remedium na wszystkie bolączki, o których właśnie napisałem.
Czy są książki lepsze i gorsze?
Skoro niemal każdy uczestnik portalu czytelniczego je segreguje punktami, to znaczy że tak.
Czy są mniej/bardziej wiarygodne oceny książek? No niestety są. Jeśli dość nieuchwytne obycie w sztuce/beletrystyce da się stopniować (inaczej należałoby zamknąć połowę kierunków na uczelniach), bo gust się wyrabia przez obcowanie z kulturą (a nie każdy ma czas/chęci/przygotowanie by zgłębiać relacje inspirujące artystów), to tym bardziej istnieje stopniowalność ocen książek popularnonaukowych (bo inaczej należałoby zamknąć drugą połowę kierunków).
Problem z emocjonalnymi rozmowami o głupocie, elitaryzmie, jakości książek itp., ma na pewno dużo źródeł napięć. Przychodzi mi do głowy sporo potencjalnych aktywatorów, ale wymienię te, które wydają mi się najbardziej charakterystyczne i powszechne.
1. W wielu sytuacjach eskalacji dałoby się uniknąć, gdyby każdy odniósł problem do siebie. Najpierw warto porównać się z samym sobą sprzed lat. Czy książki mnie rozwijają? Nie? Tak? Co czytam? Czy stawiam sobie poprzeczkę wyżej. To by chłodziło emocje, a tak frustrację generuje rozpoczęcie konfrontacji od porównania się z kimś innym. Czytam dla rozrywki beletrystykę? No to raczej nie zabieram głosu w związku z motywacjami innych, którzy szukają informacji/wiedzy.
2. Warto dysponować podobnym rozumieniem używanych słów. Nie chodzi tylko o sens słowa 'idiota', ale i takie subtelne różnice, jak zakres dostępnego słownictwa używanego w dyskusji. Zbyt często trudne słowa u innych mierzymy swoją miarą (a akurat możemy np. o sensie nawiązań Tokarczuk do Manna rozmawiać z filologiem germańskim).
3. Każdy przychodzi z subiektywnym bagażem doświadczeń (np.: ‘nie potwierdzam tego, co piszesz, bo obserwuję wokół siebie zupełnie co innego’). Zanim jednak odrzuci się przekonania innego – warto ustalić na czym MY i ON opiera przekonania. Zbyt dużo czytałem o losowości, sprzecznościach wniosków socjologicznych, ludzkich błędach poznawczych, by wchodzić z nieznajomym w pełnowymiarowy konflikt światopoglądowy bez mocnego uzasadnienia.
4. Lenistwo. Wszyscy jesteśmy leniwy. Usprawiedliwiamy swoją pseudo-wiedzę, ignorancję, a u innych (szczególnie gdy ‘nam wchodzą w drogę’) dostrzegamy całe zło świata, szczególnie gdy nam wdarł się na ambicję, dotknął naszych kompleksów, itp. Stąd chyba unikam ‘ogólnych forów dyskusyjnych’. Szkoda czasu. Ludzie sensowni tam się z reguły męczą z ignorancją, a większość ‘poznawczo rozsądnych’ jest cicho, albo wypisała się z takiej ‘rozrywki na domowe mądrości’.
5. Proste mylenie słów. Zupełnie inny bagaż informacji niosą: ‘lubię, bo…, ’uważam, że …’, ‘eksperci mówią, że …’, ‘z logiki wynika, że …’. Pierwsze to każdego prawo nie podlegające dyskusji, reszta stanowi możliwość odniesienia się, weryfikacji i adekwatnych środków przekonywania.
Wszystko, co napisałem wynika z mojego rozumienia czytania, jako procesu formującego (nie analizuję książek, jako czystej rozrywki). Sam czytam WYŁĄCZNIE DLA PRZYJEMNOŚCI, ale rozumiem, że książkowe dywagacje o fraktalnych wymiarach map geograficznych nie każdemu kojarzą się z rozrywką i przyjemnością.