W ostatnim wpisie rozindyczyłem się, że eBooki są za drogie. To znaczy nie dość, że są za drogie, to jeszcze zdarzają się patologie, gdy cyferka jest droższa od papierka. Tym razem jednak muszę schować swojego wewnętrznego indyka głęboko do kurnika (indycznika?) bo trafiłem na taką sytuację:
Papier:
Cyfra:
I wiem, że księgarnia naukowa, pozycja niszowa i pewnie wydanie dofinansowane z ministerstwa, ale motyla noga! Tak to powinno wyglądać, papier 600 stron kosztuje 50 zł (do przełknięcia), ebook 17 zł (kupiłem od razu dwa tomy, bo drugi w tej samej cenie) i tak sprzedały się dwie książki zamiast żadnej, do tego nie trzeba nic (oprócz maila z plikiem) wysyłać, tworzyć śladów węglowych i tak dalej - Greta jest zadowolona i ja też, bo bardzo lubię Petera Englunda. Kurtyna!
(Wpis jest chaotyczny, bo powstawał w stanie radosnego podniecenia, no i korzystałem z drzemki dziecka, także jak mawiał klasyk: nie miałem czasu, żeby to krócej napisać)