Uwielbiam śledzić pisarskie kariery od samego początku, sięgać po debiuty w zaufaniu, że ich autorzy zabiorą mnie w niesamowitą podróż. Ta, w której towarzyszę Annie Rozenberg, jest tak wielowymiarowa, że wciąż trudno mi uwierzyć, że zaczęła się w zeszłym roku. Co zabawne, fabularnie tkwimy praktycznie w jednym miejscu, nie wypuszczając się zbyt daleko od bazy w Woking, mimo to odnoszę wrażenie, że podróż dookoła świata nie byłaby tak fascynująca jak to, co Autorka ma do zaoferowania na swoim skrawku wielkiego globu.
"Maski pośmiertne" były debiutem, jakiego można życzyć każdemu pisarzowi, dojrzałym, pouczającym, wymagającym. W "Punktach zapalnych" nie sposób odnaleźć znamion słynnej klątwy drugiej książki, choć to już zupełnie inny rodzaj opowieści, odejście od historii stanowiącej tak ważne tło podczas pierwszego spotkania z Redfernem na rzecz jeszcze bardziej skomplikowanej intrygi, a raczej intryg, oraz położenia nacisku na aktualne problemy społeczne. Czy mając za sobą dwie tak zróżnicowane powieści można przypuszczać, co zostanie zaserwowane w trzeciej? Nie sądzę. I chyba za to tak bardzo cenię Annę Rozenberg. Sięganie po jej dzieła to zawsze jest wyprawa w nieznane, ale z gwarancją bezpieczeństwa, którą stanowią wysublimowany styl i niezwykła umiejętność budowania gęstego od tajemnic klimatu.
"Wszyscy umarli" to kryminał, który łączy w sobie najmocniejsze elementy z "Masek pośmiertnych" i "Punktów zapalnych". Dostajemy jak najbardziej współczes...