Uwielbiam śledzić pisarskie kariery od samego początku, sięgać po debiuty w zaufaniu, że ich autorzy zabiorą mnie w niesamowitą podróż. Ta, w której towarzyszę Annie Rozenberg, jest tak wielowymiarowa, że wciąż trudno mi uwierzyć, że zaczęła się w zeszłym roku. Co zabawne, fabularnie tkwimy praktycznie w jednym miejscu, nie wypuszczając się zbyt daleko od bazy w Woking, mimo to odnoszę wrażenie, że podróż dookoła świata nie byłaby tak fascynująca jak to, co Autorka ma do zaoferowania na swoim skrawku wielkiego globu.
"Maski pośmiertne" były debiutem, jakiego można życzyć każdemu pisarzowi, dojrzałym, pouczającym, wymagającym. W "Punktach zapalnych" nie sposób odnaleźć znamion słynnej klątwy drugiej książki, choć to już zupełnie inny rodzaj opowieści, odejście od historii stanowiącej tak ważne tło podczas pierwszego spotkania z Redfernem na rzecz jeszcze bardziej skomplikowanej intrygi, a raczej intryg, oraz położenia nacisku na aktualne problemy społeczne. Czy mając za sobą dwie tak zróżnicowane powieści można przypuszczać, co zostanie zaserwowane w trzeciej? Nie sądzę. I chyba za to tak bardzo cenię Annę Rozenberg. Sięganie po jej dzieła to zawsze jest wyprawa w nieznane, ale z gwarancją bezpieczeństwa, którą stanowią wysublimowany styl i niezwykła umiejętność budowania gęstego od tajemnic klimatu.
"Wszyscy umarli" to kryminał, który łączy w sobie najmocniejsze elementy z "Masek pośmiertnych" i "Punktów zapalnych". Dostajemy jak najbardziej współczesne morderstwo w zamkniętej społeczności, ale śledztwo zahacza też o wątki historyczne, które zdają się wciąż oddziaływać na mieszkańców Pirbright. To bez wątpienia najbardziej dynamiczna powieść z wszystkich trzech, ale wciąż bazuje na pieczołowitym zbieraniu dowodów i żmudnym, konsekwentnym śledztwie. Redfern nadal pozostaje "ludzkim" policjantem, który na swoje przebłyski geniuszu musi solidnie zapracować, choć konwencja, jaką Autorka założyła dla tego tomu, wymagała, by jednak David zabłysnął bardziej niż dotychczas.
Dlaczego? Nie da się ukryć, że "Wszyscy umarli" to ukłon w stronę niekwestionowanej mistrzyni kryminału, czyli Agathy Christie i jej najbardziej znanego bohatera, jakim jest Hercules Poirot, a szczególnie widać to w brawurowym zakończeniu. Ja jestem wielką fanką klasyki gatunku, przeczytałam wszystkie dzieła spod pióra słynnej Brytyjki, dlatego bez wahania mogę uznać, że tylko Anna Rozenberg była w stanie tak pięknie nawiązać do uwielbianego przez Christie finału, pozostając wciąż sobą i tworząc w swoim własnym niepowtarzalnym stylu.
"Wszyscy umarli" to doskonały kryminał, w którym Anna Rozenberg po raz kolejny rozłożyła społeczeństwo na czynniki pierwsze, pokazując jak głęboko zakorzenione mogą być ludzkie motywacje. Nie zabrakło również Bandita vel. Bambiego i dziadka Siwiaszczyka, którzy samą swoją obecnością w tle sprawiają, że czytelnikowi robi się cieplej na sercu.
Anna Rozenberg może już wygodnie rozsiąść się w pierwszym rzędzie na scenie polskiego kryminału, a przypominam, że zaledwie rok temu debiutowała. Cieszę się bardzo, że wciąż kroczy obraną przy "Maskach pośmiertnych" drogą, a każda kolejna powieść jest jeszcze bardziej dopieszczona.
Moje 10/10.