W sierpniu Minerwa musiała patrzeć na mnie przychylnym okiem bowiem miałam szczęście do lektur i wiem, że dla niektórych z Was moje zachwyty są już podejrzane 😉 Cóż począć, nie kłamię, było nieźle, dobrze, a nawet świetnie - jak w przypadku "Punktów zapalnych" Anny Rozenberg. Niech pierwszy rzuci kamień, kto czytał i sądzi inaczej!
Zapewniam, że to jedna z tych powieści, których nie da się odłożyć. W moim odczuciu książka posiada wszystkie cechy wybornego kryminału: wartka akcja, przemyślana, intrygująca fabuła, świetnie poprowadzone wątki sensacyjne oraz realistyczni bohaterowie, na czele z bardzo ludzkim detektywem Davidem Redferdem, który właśnie przez swoje niedoskonałości wzbudza sympatię czytelnika.
Zarówno konstrukcja jak i warstwa fabularna są niesamowicie dopracowane, doprawdy aż trudno uwierzyć, że jest to zaledwie druga powieść w dorobku tej autorki.
Poza rewelacyjnym rysem kryminalnym i znanymi mi nieco z autopsji wątkami emigracyjnymi, historia Anny Rozenberg ma jeszcze moc wciągnięcia odbiorcy w swoją orbitę tak silnie, że autentycznie współodczuwamy z bohaterami, a to w przypadku tego gatunku literackiego naprawdę coś znaczy.
Przenosimy się do Woking, gdzie zaginęła córka polskiej imigrantki, pięcioletnia Iza. Policja próbuje odnaleźć dziewczynkę ale brak jakiegokolwiek śladu, dziecko jakby zapadło się pod ziemię.
W tym samym czasie przy Monument Road dochodzi...