Ostatni tom to zwieńczenie dotychczasowych działań Redferna. Tak jak się spodziewałam, znalazły się w nim wątki zaczęte już w pierwszym tomie, które dotychczas stanowiły tło głównych śledztw. W ostatniej części nie ma dodatkowej sprawy kryminalnej, a rozpoczęte zostały zgrabnie splecione w jedną integralną całość. Powieść dostarczyła cały wachlarz emocji od wściekłości, przez zażenowanie, smutek po radość. Wywołała łzy i śmiech, jak również podniosła ciśnienie. Przezabawne momenty najczęściej dotyczyły zwierzaków, którym Siwiaszczyk, dziadek Davida, zmodyfikował imiona na Bambi i Amorek. Czworokącik — David, dziadek, Bandit, Armour — jest jeszcze bardziej zabawny, niż wcześniejszy trójkącik.
W cyklu jest całkiem duża liczebność postaci, z których niektóre pojawiły się jedynie epizodycznie, ale to, co przekazały, okazało się mieć ogromne znaczenie dla śledztwa. Inne, jak np. Lucy Black, wydawało się, że odegrają bardziej znaczące role. Nadal nie bardzo rozumiem, co miała wnieść śmierć dziennikarki i dlaczego zginęła. Zdaje się, że miało to namieszać w historii, ale średnio się to udało. Mnogość postaci może przysparzać problem. Cykl czytam ciągiem, dodatkowo notowałam sobie, co bohaterowie wnosili do spraw zaczętych w pierwszym tomie, więc to uchroniło mnie przed pogubieniem w zawiłej intrydze. Nie wyobrażam sobie, jak bym sobie z tym poradziła, gdybym czytała poszczególne części tak, jak miały premierę, jedną na kilka miesięcy. Jako czytelnikowi łatwiej byłoby n...