Ja wiedziałam, że Iza umie, w końcu to nie jest pierwsza książka Izy Maciejewskiej, która doprowadziła mnie do łez. Ale ta nie tylko mnie wzruszyła, ta uświadomiła mi coś, na co przestaliśmy zwracać uwagę, a co w gruncie rzeczy jest... przerażające. Że całkiem blisko nas rozgrywają się ludzkie dramaty, a my w tym ciaglym biegu tracimy uważność na drugiego człowieka. Ktoś się rodzi, ktoś umiera... A my za szybko oceniamy, za szybko szufladkujemy, za szybko z wieloma rzeczami przechodzimy do porządku dziennego, a przecież każdy z nas jest niepowtarzalny, piękny i wartościowy, każdy z nas zmaga się czymś. I czasem prosty gest, który nas nic nie kosztuje, może zmienić czyjeś życie, sprawić, że stanie się lepsze.
W swojej książce Iza porusza temat transplantologii, szansy dla tych, którzy liczą na cud, szansy dla tych, których może uratować inny człowiek, który podejmując decyzję o podarowaniu komuś życia jednocześnie musi pożegnać kogoś bliskiego. Niewątpliwie jest to poświecenie, ponieważ nie od dziś wiadomo, że ze śmiercią mają problem ci, którzy pozostają przy życiu. To oni muszę przejść żałobę, ale też mogą podarować komuś życie, jak to zrobili rodzice małego chłopca, który kochał latawce...
Jeżeli zainteresowały was moje przemyślenia, zapraszam do sięgnięcia po książki Izy. Nie tylko po tę jedną. Wszystkie książki Izy są o życiu, o jego sensie, o jego pięknie. I jestem przekonana, że spowodują, że spojrzycie na wiele rzeczy inaczej...