"- Mamo? Dlaczego płaczesz? Bo myślisz, że ja umrę? Przecież każdy kiedyś umrze.
- Ale dzieci nie powinny odchodzić wcześniej niż ich rodzice - mówi Julia."
Powyższy cytat oddaje jedną z prawd tego świata, jednak życie czasami jest tak okrutnie niesprawiedliwe, że nie patrzy na żadne reguły. Pozbawia oddechu zarówno starców, jak i małe dzieci, czyniąc to przy tym tak niespodziewanie, że wprowadza ogrom bólu i cierpienia. Jednak czy na śmierć kogoś bliskiego da się przygotować? Nawet gdy jesteśmy świadomi zaawansowanej choroby drugiego człowieka w głębi serca wciąż żywimy nadzieję, że uda mu się wyjść z tego cało.
Jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia...
Całkiem niedawno miałam przyjemność zapoznać się z drugim tomem "Wady" Izy Maciejewskiej - "Kiedy serce przestaje bić". I jak pierwsza część mi się podobała, tak tą jestem po prostu zachwycona! Od samego początku uderzył we mnie ogrom ładunku emocjonalnego zawartego w książce, a im dalej, tym było go więcej. W miarę czytania moje serce rozdzierał ból, a po twarzy spływały łzy. Jako mama sześciolatka bardzo emocjonalnie odebrałam tę historię. Zresztą, tu nie chodzi o wiek. Myślę, że każda mama, bez względu na to ile lat ma jej dziecko, będzie tak samo mocno odczuwała tę powieść. Strach o życie potomstwa wręcz wylewa się z kartek książki i osiada na duszy czytelnika.
W powieści znajdujemy kontynuację historii bohaterów znanych nam z pierwszej części: Julii, Marka i Juliana. Mimo mających miejsce wcześniej dramatów, rodzina wiedzie szczęśliwe życie.
Niestety, do czasu.
Na ich drodze los stawia niemal niemożliwą do pokonania przeszkodę. Niemożliwą, bo tak naprawdę bohaterowie nie są w stanie nic zrobić, by przyczynić się do jej zlikwidowania. Pozostało im tylko biernie czekać, a to chyba najgorsze wyjście w takiej sytuacji. Strach i lęk o życie syna, niepewność o to, jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień - to teraz najbliższe rodzicom uczucia.
Okrutne jest też to, że mimo ich dramatu świat toczy się dalej. Choć Julia stara się izolować siebie i swoją rodzinę od tego, co dzieje się poza ich bańką, na dłuższą metę jest to niemożliwe. Życie w końcu dopomina się o ich obecność.
Ale jak tu normalnie funkcjonować, gdy wszystko wokół jest takie trudne i skomplikowane?
Jak nie zatracić się w bólu i rozpaczy, gdy każde spojrzenie na dziecko pozbawia tchu?
To czas próby dla Julii i Marka, którzy jak wielu ludzi w takiej sytuacji, zamiast się wspierać, coraz bardziej się od siebie oddala, bez końca rozpamiętując to, co się wydarzyło.
Ta książka to prawdziwa bomba emocjonalna, która z impetem uderzyła w niemal każdy zakamarek mojej duszy. Pragnę przy tym zaznaczyć, że doceniam nie tylko uczucia, jakie we mnie wyzwoliła, ale również charakter powieści. W moim odczuciu, została ona napisana w dużo lepszy sposób niż pierwsza część. Mam wrażenie, że poprzedni tom był nieco chaotyczny, a tu, choć nie brakowało tak charakterystycznej dla autorki ironii, czuć powagę sytuacji, a język dostosowany został do treści, które niesie ze sobą ta historia.
Dawno nie czytałam powieści w takich emocjach, dawno żadna historia tak mnie nie poruszyła.
Daję mocne 10/10.