Dlaczego stwierdziłam, że przeczytam coś, po czym najprawdopodobniej będzie boleć mnie serce i dusza? Za rok ma ukazać się ekranizacja tej książki (przynajmniej tak mi się coś obiło o uszy), więc chciałam zobaczyć, co sobą reprezentuje, że dostąpiła takiego zaszczytu.
Początkowo było dobrze. Zaczęło się sensowie. Ale po chwili zaczęło lecieć na łeb, na szyję. Ale powiedziałam sobie: "Przeczytałaś trylogię Greya. Przeczytałaś trylogię 365 dni. Dasz radę i to!"
Tylko, że tam była jakaś fabuła. Tu miałam wrażenie, że poza scenami seksu nie za wiele się liczy.
W efekcie otrzymujemy kolejną blondynkę, która ma chyba jakieś zaburzenia, a jej kreacja i to jak próbuje się ją przestawić w ogóle nie pasuje do tego, co sobą reprezentuje.
Powtórzenia. Ogromne. Nie tyle samych słów czy kilka zdań pod rząd zaczętych od tego samego imienia, ale całe sceny. Autorka opisuje jakąś sytuację, przemyślenia, a po kilku stronach powtarza tę myśl.
Nie jestem wielką fanką pani Haner, ale moim zdaniem ma lepsze książki, bardziej warte uwagi. Jako książka na wieczór tak, jako film - czuję kolejną polską dramę