U pani Läckberg, w tej części sagi o Fjällbace, można powiedzieć, że dominuje standard. Jest to piąta część tej serii i nosi tytuł "Niemiecki bękart". Dwie płaszczyzny czasowe, dwa rodzaje wątków, kryminalny według mnie nieźle przeprowadzony i prywatny, miejscami mocno nadużywany.
A więc standardowo, znowu "sprawy" Eriki, związane ze znaleziskiem na strychu domu po matce i śledztwo Patryka, który je prowadzi i nie prowadzi jednocześnie, w pewnym momencie akcji się łączą, a nawet mocno zazębiają. Znowu mamy sporo różnych, trochę dziwnych zbiegów okoliczności, chociaż nie tak do końca, niemożliwych. Oraz znowu mamy różne ciąże, porody i rozprawianie o tym, jak to ciężko jest być kobietą, a już w szczególności kobietom w ciąży i potem matką małego dziecka.
Maja, córeczka Eriki i Patryka ma już (albo dopiero?) rok i jak wie każda matka, dziecko w tym wieku to żywe srebro i trzeba przy nim mieć oczy dookoła głowy, jak mawiała kiedyś moja sąsiadka. Patryk, biedaczek, zupełnie nie miał o tym wszystkim pojęcia, a że teraz on jest na urlopie "tacierzyńskim" w te pędy musi tę wiedzę posiąść i zgłębić. Nie powiem wam, kto go w tej kwestii uświadamia...i nie jest to Eryka :)
Autorka niczym mnie nie zaskoczyła, sprawcy i całej tej zawiłej sprawy z przeszłości domyśliłam się sporo wcześniej. Maja już mi zaczynała bokiem wychodzić, a humory Eriki zaczynały na poważnie irytować. W poprzednich częściach miałam wrażenie, że nikt prócz Eriki, żadna kobieta nigdy ...