CZAROWNICA Z FJÄLLBACKI
Muszę się przyznać, że Camillę Läckberg traktuję trochę „po znajomości”, chociaż znam ją, oczywiście, tylko z jej książek. Z cyklem o Fjällbace zaprzyjaźniłam się tak mocno, że przymykam oko na wszystkie niedociągnięcia, ciesząc się, że mogę znów pobyć przez chwilę z bohaterami, których lubię i dobrze znam. Na tym chyba polega fenomen Camilli Läckberg i tak duża popularność jej książek na całym świecie. Autorka wie, jak w atrakcyjny sposób połączyć solidną powieść obyczajową z ciekawą, świetnie przemyślaną kryminalną intrygą, jak wyważyć proporcje ukazując losy całkiem zwyczajnych bohaterów z jednej strony i pogmatwane koleje życia przestępców z drugiej. Życiowe historie zwykłych bohaterów też bywają powikłane, co tylko sprawia, że obserwujemy ich z jeszcze większą ciekawością, wsiąkając na amen w klimat tylko z pozoru sielskiej i anielskiej, prowincjonalnej Fjällbacki.
Co w „Czarownicy” trochę jednak uwiera – to zbyt wiele osób zamieszanych w zbrodnię. Zabójstwa w ogóle są dwa, i to bliźniacze (w obydwu przypadkach ofiarami są czteroletnie dziewczynki) - jedno współczesne, drugie sprzed trzydziestu lat, więc postaci dramatu jest więcej niż zazwyczaj, dlatego też trochę się mylą i dosyć późno zaczynamy się orientować kto jest kim.
Zupełnie niepotrzebnie rozdmuchany jest też wątek uchodźców. Rozumiem, że poprawność polityczna, i że cel szczytny (integracja, walka z ksenofobią itd.), ale powieśc...