Jak wielokrotnie wspominałam, lubię od czasu do czasu trochę się pośmiać podczas czytania. Teraz wybrałam książkę, którą już wcześnie czytałam, ale zrobiłam to celowo, po prostu wiedziałam, że podczas lektury zdecydowanie poprawię sobie nastrój.
Wiedziałam, że początek jest nieco zagmatwany i odpychający nawet niektórych czytelników, lecz później fabuła się rozkręca i można się nieźle bawić.
"Natalii 5" to dość ciekawa historia o bigamii, o pięciu przyrodnich siostrach, które nie miały pojęcia o swoim istnieniu. Dopiero po śmierci ojca, gdy otrzymały wezwania od notariusza, częściowo poznały prawdę o sobie. Natalie, a było ich właśnie pięć, dlatego tak się nazywały, żeby ich ojciec nie pomylił się gdy je spotykał. Dosłownie żonglował między rodzinami udając oddanego ojca i kochającego męża. Charakterki wszystkie Natalie miały zadziorne a nawet dość wkurzające, i raczej odziedziczyły go po ojcu, chyba że on był takim jakby sadystą wobec siebie, że miałby pięć żon o wściekłych charakterach..., chociaż im dalej, tym bardziej zaczęłam lubić te siostry o jednym imieniu.