Pamiętam jak ponad rok temu „Miasto mafii” debiutowało, sporo było pozytywnych opinii i choć wtedy jakoś nie miałam okazji przeczytać tej książki, to wiedziałam, że kiedyś po nią sięgnę bo lubię te romansowo-mafijne tematy.
Przeczytałam i …… chyba o rok za późno, wydaje mi się, że mam przesyt schematu, na którym opiera się ta książka. Biorę oczywiście poprawkę na to, że minęło sporo czasu i autorka należała na ten czas do pionierek gatunku, ale w międzyczasie wydarzyło się tyle książek o zbliżonej tematyce, że miałam wrażenie czytając pewne fragmenty, że „już to gdzieś widziałam”. Zakładam, że akurat Kinga Litkowiec służy niektórym debiutantkom za wzór, wiec może stąd to wrażenie.
Ale wracając do samej historii, mamy tu mafiosa, który upatrzył sobie główną bohaterkę i próbuje wyznać jej miłość na swój gangsterki, pokręcony sposób, czyli zaciągając siłą do swojej willi (choć główna bohaterka jakoś specjalnie się nie opierała), tam próbuje ją w sobie rozkochać i zaciągnąć do łóżka (choć to chyba w odwrotnej kolejności).
No i nasza gwiazda, niezwykle irytująca Emma, lekko upośledzona emocjonalnie – no bo kto normalny zastanawiałby się w co się ubrać, po tym jak na własne oczy ogląda co chwilę egzekucje wrogów mafii? Jest jeszcze jej przyjaciółka – najlepszy przykład na to, że można stworzyć jeszcze bardziej wkurzającą bohaterkę. Nie wiem skąd wzór na takie kobiece charaktery, ale ja tego nie kupuję. Szukam twardych...