„Miasto glin” to taki mój przerywnik pomiędzy zaznajamianiem się z serią o Will'u Trencie. Autorkę „odkryłam” z końcem poprzedniego roku i tak jakoś wychodzi, że bardzo dobrze mi się czyta jej pozycje, tudzież słucha.
Nie wiem jak inne serie lub powieści jednak ta również jak i wspomniana przeze mnie seria swoją akcję toczy w Atlancie. Autorka skupia się na latach 70-tych ub. wieku i kobietach pracujących lub wchodzących co dopiero w szeregi policji. Pokazuje czytelnikom brutalny świat, jednak jego brutalność to nie tylko przestępcy z którymi policjantki i koledzy muszą się borykać. To także brutalność w ich własnych szeregach. To brutalność panująca pomiędzy samymi kobietami, których uroda powoduje, że ich skóra jest jasna a tymi, które z natury mają ciemny kolor skóry. To brutalność środowiska zdominowanego przez mężczyzn, szowinistów uważających, że miejsce kobiety jest w domu przy garach ewentualnie przy przepisywaniu tekstów raportów na posterunku „na czysto”, na maszynie. „Miasto glin” to nie tylko kryminał ale również zwrócenie uwagi czytelników na fakt, jak kobiety „weteranki” przecierały szlaki obecnym funkcjonariuszkom i ile musiały wycierpieć chociażby ze strony swoich kolegów aby chociażby w minimalnym stopniu zaistnieć w policyjnym światku. I to właśnie ten aspekt utkwił bardziej w mej pamięci niż sama historia toczącego się śledztwa, które toczy się w związku z morderstwami dokonywanymi na policjantach, które wyglądają na egzekucje.