Lubię Kereta. Jego proste, dosadne pióro, zdania wypowiadane bez owijania w bawełnę. Męski, szorstki styl. Lubię też ten stan, gdy po przeczytaniu opowiadania unoszę brwi, uśmiecham się półgębkiem i stwierdzam „No, proszę, proszę” czy częściej „O żeż!”.
„Kolonie Knellera” to trzeci zbiór opowiadań tego izraelskiego pisarza, który trzymam w dłoniach, a nadal daję się nabierać początkowemu klimatowi realności i zaskakiwać puentą.
Keret to mistrz groteski. Groteski, która oprócz wywoływania uśmiechu na twarzy, sprawia, że przewodnictwo w neuronach ulega przyspieszeniu, nakazując mózgowi pracę, zwaną „refleksją”.
....................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................