Nie jest prostą sprawą tak napisać wielotomową serię kryminałów, by od pierwszego do ostatniego tomu trzymać ten sam wysoki poziom, by każda z książek kręciła się wokół zupełnie innej tematyki, by tak stworzyć głównych bohaterów, by nie byli papierowi oraz, by czytelnik mógł się z nimi zaprzyjaźnić i wreszcie, by temat przewodni przypadł do gustu stęsknionym kolejnych części czytelnikom.
W dotychczasowych 5 tomach dla mnie wszystko się zgadzało - pomysł na główną intrygę, napięcie, akcja, bohaterki, różnorodność tematów. Ale jak długo można trafiać w gust czytelnika, czyli mój? Więc stało się. To nie moja bajka. Nie jestem fanem mrocznych, demonicznych powieści z motywami biblijnymi, opętaniem, opisami obrzędów i symboli satanistycznych. Nie przemówiła do mnie tajemnicza fundacja zajmująca się genezą i analizą zła. Moje skojarzenia z twórczością Dana Browna, której nie lubię, też z pewnością nie pomogły.
Oprócz tego wszystko w książce wszystko się zgadza, jak to u Tess. Szybko, nieprzewidywalnie, plątanie wątków, zaskakiwanie. Oddechem od mrocznej i trzymającej w napięciu fabuły są niewątpliwie konsekwentnie kontynuowany wątek obyczajowy. Bardzo mi odpowiada poznawanie prywatnego życia Jane (kto by pomyślał, że to będzie taka czuła mama) oraz perypetii sercowych jej rodziców.. A Maura? Bardzo jej kibicuję, by w końcu ułożyła sobie życie i żadnych świąt nie musiała spędzać sama. Nie wiem Mauro, czy obecny mężczyzna to facet dla Ciebie?
Ogólnie, jak zwykle...