I stało się, nadszedł ten nieprzyjemny moment. Doszłam (jak to brzmi!) do końca tej fantastycznej serii i ogarnął mnie smutek. Bo książki takie jak te chciałoby się czytać wciąż i wciąż.
Wiktoria nie byłaby sobą, gdyby i tym razem nie wpakowała się w tarapaty. Akcja w “Ja, ocalona” została osadzona dziesięć lat po poprzednim tomie. Nie dość, że Wiktoria będzie musiała zmierzyć się ze swym, już byłym, ukochanym Belethem (bowiem ten dopuścił się zdrady) to również i ze specyficznym stanem Lucyfera - Szatana bowiem nęka depresja i pragnie on przyspieszyć Apokalipsę. To z pewnością nie będzie coś a’la odgrzewany kotlet. To powrót do dobrych starych znajomych. Jak zakończy się ostatecznie ta historia? Kto pomoże Wiktorii? A może będzie musiała stanąć samej przeciwko pozostałym?
Autorka po raz kolejny (i niestety ostatni w tej serii) porwała mnie w odmęty przygód Wiktorii, Beletha i Azazela. Miałam wrażenie, że pokochałam ich jakby od nowa. Nie zabrakło tutaj akcji, która pędzi na łeb na szyję i nawet pod koniec powieści nie zwalnia tempa. Ponownie pokochałam całym czytelniczym serduszkiem Azazela i trzymałam za niego mocno kciuki. Zresztą ciężko mi wymienić chociażby jedną postać, której nie polubiłam, wszystkie z nich miały coś w sobie oryginalnego i nawet te negatywne wywoływały u mnie raczej te cieplejsze uczucia. Nie chciałam zbyt szybko kończyć lektury, więc przedłużałam ją jak tylko mogłam, a i tak w moim odczuciu trwała zbyt krótko. Bardzo żałuję, ż...