Niektórych autorów kojarzę z miejscami, o których piszą. Michał Śmielak niby coraz bardziej rozszerza obszar, na który wysyła swoich bohaterach, ale dla mnie zawsze pozostanie gościem od Bieszczad, bo właśnie w nich osadzona była akcja pierwszej przeczytanej przeze mnie jego książki. "Pomruk" był tak niezwykle klimatyczny, że poczułam się jakbym naprawdę przeniosła w góry, więc niezwykle ucieszyłam się, że Śmielak zabrał mnie tam znowu.
"Bielma" to kolejna fikcyjna miejscowość na mapie Polski usytuowana właśnie w Bieszczadach. A skoro fikcyjna miejscowość to oczywiście powrót Kosmy. Na szczęście nie musiałam na kontynuację "Wnyków" czekać tyle, co osoby, które czytały je zaraz po premierze. I choć wiem, że Kosma pojawił się także w "Postrachu" to cieszę się, że autor zdecydował się powierzyć mu kolejną "kościelną" sprawę.
Mam wrażenie, że "Bielma" i "Wnyki" są jednocześnie dość podobne i kompletnie różne. Pierwsza część zachwyciła mnie, choć było w niej sporo nieco baśniowych elementów. Druga jest znacznie bardziej poważna i realistyczna, ale nie brakuje w niej specyficznego humoru, który wyróżnia Śmielaka, a mnie totalnie kupuje.
Autor w ciekawy sposób rozprawił się z samozwańczymi prorokami, uwypuklając przy tym dość charakterystyczne mechanizmy pozwalające im porywać tłumy. A w tle morderstwa, tajemnice z przeszłości i sporo obyczajowych rozterek. Lubię to, że u Śmielaka dosadność i brak owijania w bawełnę przeplata się z niemal delikatno...