Najnowsze dziecko Michała Śmielaka „Miato mgieł”, jak zawsze było przeze mnie bardzo wyczekiwane. Niestety tym razem nie było u mnie zachwytu.
Myślę, że z założenia książka miała łączyć wątek historyczny i współczesny. Miało być mrocznie za sprawą sandomierskiej mgły i wątku pogrzebów wampirycznych, których elementy pojawiały się w prowadzonym śledztwie.
Finalnie mamy dwa odrębne wątki, których jedyną jako tako częścią wspólną jest postać nauczyciela historii Krzysztofa Szorcy. Dla mnie to on jest główną postacią tej książki. Dostajemy solidną dawkę historii Sandomierza, w bardzo fajnej i ciekawej formie.
Wątek kryminalny wogóle mnie nie kupił. Zabrakło mi akcji, dreszczyku emocji. W tym wątku w sumie nie wiele się dzieje. Morderstwa i śledztwo nie wzbudziły we mnie żadnych emocji. Jedynie fakt ciągłego narzekania na pogodę i mgłę, był na dłuższą metę męczący.
W sumie dopiero ostatnie 20-30 stron czytałam z jakimś zaciekawieniem. I dotrwałam do końca tylko z szacunku dla autora. Przedstawione zakończenie nie było niczym wyjątkowym. Nie było ani zaskoczenia, ani uczucia ulgi, że zagadka się wyjaśniła.
Z przykrością muszę stwierdzić, ze tym razem coś poszło nie tak.