Stoję przy oknie, a cudowny wiosenny wiatr delikatnie jak skrzydła motyla, głaszcze moją twarz - wspaniałe przeżycie. Chłonę tę chwilę całą sobą. Zamykam oczy i już jestem na mojej werandzie, otulona miękkim kocem, z kotem mruczącym na moim brzuchu; a huśtawka, na której leżę, delikatnie bujając, kołysze mnie do snu.
Zanim jednak zasnę, przed oczami przemkną mi obrazy kwitnących jabłoni, wiśni i brzoskwiń w sadzie. Gdzieś tam w oddali, echem odbija się szczekanie psa ...powoli zasypiam. I tylko szum wiatru i morza przypomina mi, gdzie jest moje miejsce.
Zaczęłam rozważniej marzyć - bo na marzenia należy naprawdę uważać.
Wszechświat działa jak podświadomość. Wypowiadasz życzenie: "Chcę być bogaty" - a on to spełnia, nie zastanawiając się, jakim (twoim) kosztem osiągniesz/zdobędziesz to bogactwo.
Stajesz się bogaty, ale...
...świat lubi równowagę...
...więc, będziesz też samotny...
...za swoje bogactwo, zapłacisz rodziną.
Uważaj więc zanim wypowiesz, czy też pomyślisz życzenie. Zanim to zrobisz rozważ je, "obejrzyj" z każdej strony, pomyśl o zyskach i stratach (kosztach); analizuj, zastanawiaj się, rozłóż je na części pierwsze; uwzględnij osoby wokół siebie i zastanów się, ile oni będą musieli zapłacić za twoje życzenie, i czy na nim skorzystają.
I dopiero, kiedy będziesz miał świadomość zysków i strat (nie ma nic za darmo, żeby coś otrzymać, trzeba coś dać), wypowiedz życzenie.
Nie bój się Marzyć, ale podejdź do tego z rozsądkiem i rozwagą, a także empatią :)
Laura wbiegła energicznie na werandę, ciągnąc za sobą szczupłego blondynka o wystraszonych oczach.
- Ciociu! Ciociu, jesteś tam? - zawołała, zaglądając przez uchylone drzwi do domu; po czym jakby poruszona intuicją, odwróciła się i spojrzała na dziewczynę siedzącą na werandzie, obok Daniela.
- Jest pani syrenką? - dziewczynka przyglądała się nieznajomej z zaciekawieniem. - To twoja dziewczyna? - tym razem skierowała pytanie do Daniela. Jej bystre szmaragdowe oczy błądziły po obu postaciach.
- Jestem Ariadna, i nie jestem syrenką - dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało i wyciągnęła do Laury swoją dłoń.
- Dlaczego myślałaś, że jestem syrenką?
- Jest pani piękna i ma pani łuski na głowie i ciele, które pięknie błyszczą. Mogę dotknąć?
Ariadna zaskoczona dziecięcą szczerością, ciekawością i naturalnością dziewczynki, skinęła potakująco głową.
- Łał! Są takie miękkie i delikatne. Czy to panią boli? - spojrzała na młodą dziewczynę.
- Nie kochanie, ale nie wszystkim się podoba - odpowiedziała ze smutkiem Ariadna.
- Ludzie są głupi - odrzekła z powagą w głosie Laura. - Jest pani miła i ładna, jednak wybaczy pani, ale nie będę darzyć jej sympatią.
Daniel już chciał zainterweniować, ciocia Anna stojąca w drzwiach i przypatrująca się całej scenie również chciała coś wtrącić, ale Laura kontynuowała.
- Nie chodzi o panią, to znaczy chodzi... - dziewczynka jak nigdy się zmieszała, spojrzała na Daniela i dokończyła swoją wypowiedź. - Zabrała mi pani mojego księcia!
Daniel się zarumienił, Ariadna zaniemówiła, a Anna, no cóż - Anna próbowała zachować powagę.
- Proszę się jednak nie martwić - rzekła Laura i pociągnęła ku sobie stojącego za nią cichego blondynka. - To jest mój obecny narzeczony, i pocałowała zaskoczonego i zmieszanego młodzieńca w policzek.
- Witaj młody człowieku - powiedziała Anna rozbawiona całym tym wydarzeniem.
- Nie do wiary - szepnął Daniel, obejmując ramieniem Ariadnę.
Czasem warto się zastanowić nad tym, co i kto w naszym życiu jest najważniejsze/y. Bowiem pewnego dnia możemy obudzić się rano i doświadczyć uczucia pustki i niemocy, ponieważ są wydarzenia, których nie można zmienić i ludzie, którzy już nie powrócą.
....
I rozlało się całe zło tego świata, w małym pokoiku na strychu, przy drewnianym łóżku starego ojca. W pokoju, gdzie stary piec ledwo dawał radę grzać, wylała się cała żółć, która siedziała w każdym z nich z osobna. Wspomniano wszystkie stare zwady, każdy uraz, krzyki, uniesienia, złość, bunt, upór - to wszystko falowało nad ich głowami. I żadne z nich nie zauważało już starego, chorego ojca, który leżąc w szarej pościeli, ze swojego starego łóżka patrzył na nich, jakby przez mgłę, nie słysząc ich słów, widząc tylko karykatury ludzi, których stworzył. Widział swoje dzieci, którym - jak mu się zdawało - przekazał wszystko, co miał; swoją miłość, doświadczenie, przyjaźń.
Tymczasem widział tylko mętne, karykaturalne powłoki skaczące sobie do gardeł.
- Wybacz mi, że sprowadziłem na świat te istoty - pomyślał. Po czym zamknął oczy i odszedł na zawsze, w inny świat, w inny krajobraz, w inną przestrzeń.
A wtedy oni, te mętne istoty wyrwane ze swojego świata nienawiści, spojrzały na stare drewniane łóżko, na którym leżało ciało ich starego ojca i zorientowawszy się, iż przegapili moment jego odejścia, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie się wydarzyło, zamiast popaść w co najmniej zadumę, znów wpadli w wir histerii, złości i nienawiści, której nie było końca.
A on...
Wędrował dalej, w innym krajobrazie, modląc się o przebaczenie dla siebie i wybaczenie dla nich.
Pewnej jesieni, w pewnej miejskiej bibliotece, pewna przemiła bibliotekarka o przyjaznej aparycji napisała na tablicy takie zdanie:
Za co kocham książki?
Pytanie skierowane było do czytelników, którzy odwiedzali bibliotekę.
Ja kocham książki:
- za szelest kartek,
- za pobudzenie mojej wyobraźni,
- za to, że mogę zobaczyć miejsca, których być może nigdy nie zobaczę w rzeczywistości,
- za to, że poszerzają moje horyzonty,
- za spokój, który odczuwam, gdy trzymam w ręku książkę, gdy ją otwieram, i gdy ją czytam,
- za emocje, które we mnie wywołuje,
- za to, że na ten temat mogłabym napisać... książkę,
- za to, że pozwalają mi lepiej zrozumieć siebie i otaczający mnie świat,
- za to, że są przeszłością, teraźniejszością i przyszłością,
- za to, jak pięknie pachną (no może nie te dzisiejsze, ale uwielbiam słodkawy zapach papieru w książkach z ubiegłego wieku).
A Wy?
Za co kochacie książki?
A może wcale ich nie kochacie, tylko zwyczajnie lubicie je czytać?
- Jak to nie wiesz o czym pisać? Przecież widzę jak czasem słowa same wymykają się spod twoich palców. Zastanów się - co chciałbyś przekazać ludziom? Poza tym, bądźmy szczerzy ... ty na okrągło coś nadajesz.
- No wiesz, z ciebie to ale przyjaciel.
- Prawdziwy kochanie, prawdziwy.
- Wiem, i bardzo ci dziękuję za to, że jesteś.
- ...
- A tak właściwie to już wiem o czym chcę pisać.
- Mhm?
- O tym, jak ważna jest natura, relacje z ludźmi; o tym, że to nie jest złe lubić posiadać rzeczy - o ile nie przesłania nam to świata.
- ...
- Nic nie powiesz?
- Cóż mogę rzec? Chyba tylko: nie zwlekaj. Pisz. Może nie uratujesz świata, a może jednak tak. Wiedz jednak, że możesz mówić, i że ktoś to na pewno usłyszy - a to już coś. Więc, powiedz światu, co kryje twoja dusza.
Poznałam Adama, kiedy zaczął spotykać się z moją matką. Była wówczas w separacji z moim ojcem. Ojciec był cholerykiem i krótko mówiąc gnidą – nie obrażając tego skądinąd niewinnego, choć nieprzyjemnego zwierzątka – i w napadach złości zdarzało mu się uderzyć moją matkę. Gdy jego zachowanie było już nie do zniesienia, mama wystąpiła o separację. Kilka miesięcy po rozstaniu zaczęła spotykać się z Adamem – kolegą z pracy. Kiedy pierwszy raz ujrzałam przyjaciela Róży (mamy), doznałam szoku.
- Emilio, przedstawiam ci Adama. Spotykamy się od jakiegoś czasu. Myślę, że się polubicie - powiedziała patrząc na niego maślanymi oczami.
Stałam jak wryta zamiast wyciągnąć rękę i przywitać się – jakby mnie zamurowało.
Przede mną stał wysoki, przystojny, około trzydziestoletni brunet, o przecudnych błękitnych oczach i szczerym uśmiechu. Kiedy wreszcie udało mi się oprzytomnieć podałam mu rękę.
- Miło mi pana poznać.
- Przecież możecie mówić do siebie po imieniu – wtrąciła rozanielona mama.
- Rzeczywiście, tak chyba będzie wygodniej – odrzekłam.
- Adam – powiedział przyjaciel Róży, całując mnie w dłoń. Nie lubiłam tego zwyczaju, ale tym razem jakoś mi to nie przeszkadzało.
Z biegiem czasu Adam stawał mi się coraz bliższy. Inteligentny, szarmancki, opiekuńczy, jednocześnie silny i pewny siebie mężczyzna sprawił, iż zaczęłam patrzeć na niego inaczej niż na partnera matki. Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu; jeździliśmy konno, chodziliśmy po górach, do kina i teatru. W wiele z tych miejsc wybieraliśmy się tylko we dwoje. Róża lubiła inne formy rozrywki, inne klimaty – jak mawiała. Nie miała nic przeciw naszym wyprawom; wiedziała, że Adam jest w niej zakochany i że z naszej strony nie ma się czego obawiać. Niestety sprawa zaczęła się komplikować.
Zakochałam się. Tak, zakochałam się w chłopaku swojej matki; w tym cudownym człowieku, z którym spędzałam każdą możliwą chwilę; z którym śmiałam się do łez, na którego ramieniu wypłakiwałam moje żale do świata; człowieku, który umiał sprawić, że słońce wstawało tylko dla mnie; w towarzystwie, którego czułam się bezpieczna, doceniana, a czasem nawet rozpieszczana. Wiedziałam, że między nami coś zaiskrzyło, że Adam czuje do mnie coś więcej niż sympatię. Wyczuwałam to w jego gestach i zachowaniu. Nigdy jednak o tym nie rozmawialiśmy, dopóki podczas jednego ze wspólnych seansów filmowych wystraszyłam się i odruchowo złapałam go za rękę. Spojrzeliśmy na siebie i każde z nas zrozumiało, że nasze relacje muszą się zmienić, jeśli nie chcemy, aby ktoś ucierpiał z powodu uczucia, które nas łączy i które staje się coraz głębsze. Uznaliśmy więc, że ograniczymy nasze kontakty; i tak też się stało - choć nie mogłam przestać o nim myśleć. Chwile, które spędzał z Różą, i ja udająca, że mnie to cieszy... było to dla mnie koszmarem.
Kiedy dostałam propozycję wyjazdu służbowego za granicę - na kilka tygodni – skorzystałam bez wahania. Wiedziałam, że to jedyny sposób, by odchorować tę zakazaną miłość. I w jakimś stopniu udało mi się; poznałam fajnych ludzi, zaprzyjaźniłam się. Poza tym głowę miałam zaprzątniętą pracą, a w wolnych chwilach podziwiałam kraj, w którym się znalazłam.
Podczas jednej z rozmów telefonicznych z Różą dowiedziałam się, że rozstała się z Adamem. Mama nie chciała mówić o szczegółach, a ja nie chciałam pytać. Wracałam do domu spokojniejsza. Nie myślałam już tyle o Adamie, a myśl, że nie spotkam go u matki i nie będę musiała przyglądać się ich zażyłym relacjom była dla mnie kojąca. Wiem, było to z mojej strony egoistyczne.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy drzwi do domu otworzył mi... Adam. Kiedy go zobaczyłam poczułam ogromny przypływ emocji; czułam, że moje oczy stają się wilgotne ze szczęścia. Miałam ochotę przytulić go z całych sił i już nie puścić; nie oddać nikomu.
- Cudownie, znów tu jest, może czeka na mnie! - pomyślałam. - O nie! Znów wszystko, o czym starałam się zapomnieć wróciło! - to była moja kolejna myśl.
Kubeł zimniej wody, który otrzymałam chwilę później, rozwiał moje wszelkie myśli.
- Witaj kochanie, jak dobrze, że już wróciłaś - nagle z pokoju wyszła Róża, przywitała mnie i stanęła obok obejmując Adama.
Stałam w tym korytarzu jak idiotka, kompletnie nie wiedząc, co mam o tym wszystkim myśleć. Wszystko wyjaśniło się podczas kolacji. Dowiedziałam się, że przyczyną rozstania mamy z Adamem był ojciec. Jakimś cudem namówił moją matkę, aby do niego wróciła, a ona się zgodziła. Jednak z obawy przed moją reakcją postanowili poczekać z powrotem ojca do domu. Mój wyjazd idealnie wpisał się w ich plan; postanowili, iż w tym właśnie czasie, ojciec się wprowadzi; a kiedy wrócę poinformują mnie o swojej decyzji. I tak też zrobili.
Przez pierwsze tygodnie wszystko układało się dobrze; panowała miła, spokojna atmosfera, nie kłócili się. Po pewnym czasie sytuacja uległa jednak zmianie. Ojcu zdarzało się uderzyć mamę – niby niechcący. Zresztą, od razu ją przepraszał, tłumaczył, że jest w trakcie leczenia. Ona będąc wyrozumiałą – wybaczała mu.
Któregoś dnia do mieszkania zapukał Adam. Chciał odebrać resztę swoich rzeczy, które zostały w mieszkaniu Róży. Otworzył mu ojciec, i jak można się było spodziewać, nie był zbyt miły.
- Czego pan tu szukasz? – zapytał ze złością.
- Nie pana interes. Jest Róża? – Adam próbował być obojętny na opryskliwość ojca.
- Bo co?!
- Jest Róża?! – tym razem zapytał podniesionym tonem.
- Śpi w pokoju. Nie możesz jej teraz przeszkadzać.
- Są tu moje rzeczy, chcę je zabrać. Proszę ją obudzić.
-Wypad stąd dziadu! – ojciec stał się bardzo nieprzyjemny i próbował wypchnąć gościa za drzwi. W tym momencie Adam – człowiek zazwyczaj spokojny i opanowany – popchnął ojca i wszedł do środka.
- Róża! – zawołał.
Kiedy wszedł do pokoju zobaczył matkę z podbitym okiem i siniakami na ręce. Podszedł do niej, delikatnie dotknął jej twarzy, spojrzał na jej ręce, a następnie z bólem serca w jej oczy.
- Nic takiego się nie stało – starała się nie płakać.
- Nic się nie martw – odrzekł. – Wszystkim się zajmę. Możesz być pewna, że to już się nigdy nie powtórzy.
Chwilę później Adam z wściekłością w oczach doleciał do ojca, szarpnął go za „frak” i wywalił na „zbity pysk”. Następnie wziął telefon i zadzwonił na policję; ojciec z krzykiem dobijał się do drzwi, kiedy przyjechali; matka złożyła zeznania i pojechała na obdukcję, a ojca zgarnęli do aresztu.
Gdy tak słuchałam, jak Róża opowiadała o tym, co się wydarzyło… wszystko wróciło; cała moja miłość do niego, do „mojego” Adama; za to właśnie go kochałam; za jego opiekuńczość i odwagę, za to, że wiedziałam, iż przy nim mogę – mogłabym – czuć się bezpieczna, szanowana i kochana.
- Dziękuję ci za wszystko, co zrobiłeś dla mamy – powiedziałam. A patrząc w jego cudowne, błękitne oczy poczułam uścisk w sercu i żal, że, mimo iż znów jest w moim życiu…nie jest mój.
I wszystko zaczęło się od nowa. Mama znów spotykała się z Adamem, a ja? Cóż, nie było mi z tym łatwo.
Pewnego wieczoru, a był to piątek, Róża wybrała się do fryzjera. Chciała sprezentować sobie nową fryzurę - tak symbolicznie na nowy początek – zapomnieć na dobre o ojcu i zacząć wszystko od nowa. Zostałam sama w domu, z Adamem. Starałam się ograniczyć kontakt z nim, oczywiście w miarę możliwości. Nie chodziliśmy już razem do kina, teatru; rzadko przesiadywałam z nim w pokoju. Udało mi się przekonać mamę, że mam teraz więcej obowiązków w pracy, nowe projekty, itd.; o dziwo uwierzyła. Adam wiedział, że to nie prawda, znał prawdziwy powód mojej izolacji; w końcu ustaliliśmy to jeszcze przed moim wyjazdem. Było mi z tym ciężko, toczyłam ze sobą walkę. Nadal go kochałam i tak naprawdę nie chciałam przestać. Wiedziałam, że on też ma chwile, kiedy to uczucie do niego wraca. Pozostały mi, więc dwa rozwiązania albo się wyprowadzić, albo liczyć na cud.
Tego wieczora Adam krzątał się po kuchni, a ja czytałam książkę w swoim pokoju. W pewnym momencie poczułam się głodna i postanowiłam coś przekąsić.
- Nie przeszkadzaj sobie – powiedziałam wchodząc do kuchni.
- Rzadko ostatnio rozmawiamy.
- Tak jest lepiej – odpowiedziałam nie patrząc na niego.
- Wiem, że to nie jest łatwa sytuacja, ale musisz zrozumieć, że kocham twoją matkę i…
- Nie kończ – przerwałam mu. – Rozumiem, ale nic nie poradzę na to, że ja kocham ciebie – powiedziałam to patrząc mu prosto w oczy. Staliśmy blisko siebie; przytuliłam się na chwilę do Adama, poczułam bicie jego serca, po czym odsunąwszy się nieco dotknęłam delikatnie dłonią jego policzek i powiedziałam przyciszonym głosem:
- Zawszę będę na ciebie czekała – i odeszłam. Adam nic nie powiedział. Kiedy odchodziłam zauważyłam smutek i bezradność na jego twarzy.
Byłam już u siebie w pokoju, kiedy wróciła Róża.
- Witajcie kochani! – usłyszałam jak radośnie woła z korytarza i jak wita się z Adamem.
Po chwili weszła do mojego pokoju. Próbowałam akurat podłączyć komputer.
- I jak? Podoba ci się? – obróciła się wokół własnej osi próbując, z szerokim uśmiechem na twarzy, zaprezentować mi swoją nową fryzurę. Spojrzałam na nią kątem oka. Wyglądała naprawdę ładnie.
- Całkiem ładna – starałam się być miła.
- Spodziewałam się większego zachwytu.
- Wybacz mamo, ale mam tu poważniejsze sprawy na głowie niż jakieś głupie włosy! – widziałam, że zrobiło jej się przykro; wiem, byłam nieuprzejma, ale po pierwsze musiałam pilnie skorzystać z komputera, a mój jak na złość zastrajkował; po drugie odreagowałam na niej fakt, że mój ukochany wybrał ją, a nie mnie. - Przepraszam, nie chciałam być dla ciebie niemiła. Po prostu, nie mogę sobie poradzić z tym durnym sprzętem, a mam pilną pracę do wykonania.
- Zawołam Adama, on na pewno ci pomoże.
Nie zdążyłam nawet zareagować i powiedzieć, że nie ma tego robić, że dam sobie sama z tym radę – Adam stał już w progu mojego pokoju.
- Co się stało kochanie? – zapytał z uśmiechem, obejmując jednocześnie moją uszczęśliwioną matkę. Jak ja ich nienawidziłam w takich chwilach!
- Proszę cię pomóż Emilii, ma jakiś problem z komputerem. Nie chciała zawracać ci tym głowy, ale sam widzisz, że się denerwuje.
- Mamo, mówiłam, że dam sobie radę – zareagowałam.
- Oj tam, oj tam! – odpowiedziała i wyszła, zostawiając nas samych.
- Nie musimy, aż tak ograniczać naszych kontaktów. Przecież wiesz, że zawsze chętnie służę ci pomocą – powiedział Adam.
Byłam tak wkurzona tym sprzętem i całym tym zamieszaniem, że wolałam już nic nie mówić. Adaś zabrał się do roboty, a ja usiadłam na sofie i patrzyłam na niego.
- Gotowe. Już wszystko w porządku – spojrzał w moją stronę. – I pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć – uśmiechnął się, a ja po raz kolejny poczuła uścisk w sercu.
- Bardzo ci dziękuję – odpowiedziałam już spokojniejsza. Adam poszedł do Róży, a ja zajęłam się moim projektem.
Minęły jakieś dwie godziny, kiedy usłyszałam głośną, nerwową rozmowę dobiegającą z salonu. Nie dochodziły mnie wyraźne słowa, ale zorientowałam się, że to głosy Adama i Róży. Po krótkiej chwili zadzwonił dzwonek do drzwi i kolejna osoba dołączyła do dyskusji. Postanowiłam się nie wtrącać i pracowałam dalej.
Nagle ktoś zapukał do mojego pokoju i zanim zdążyłam powiedzieć „proszę wejść”, w środku stał już zbulwersowany sąsiad – Pan Stanisław, przyjaciel rodziny. Wymachując nerwowo rękoma mówił coś szybko, głośno i nerwowo. Zrozumiałam tylko, że moja matka jest głupia, że on chciał tylko pogadać i że ona na niego nakrzyczała bez powodu. Mówił jeszcze kilka minut, po czym odwrócił się i wyszedł trzaskając drzwiami.
Przez moment siedziałam w osłupieniu, nie do końca rozumiejąc, co się wydarzyło. W końcu doszłam jednak do wniosku, że to są ich sprawy i wróciłam do zajęcia. Minęło kilka minut, kiedy do pokoju wparował wściekły Adam.
- Ja nie wiem! Ja nie wiem, o co tej kobiecie chodzi! Raz chce być ze mną, potem znów nie; kocha mnie, a nie pozwala, abym został na noc… - był wściekły.
- Uspokój się. Co się stało? – zapytałam spokojnie.
- Twoja matka wyrzuca mnie z domu. To już koniec, ja tak dalej nie dam rady. Albo się jest razem albo nie. Wynoszę się stad. – i wyszedł.
Wybiegłam za nim.
- Poczekaj. Pójdę z tobą.
Nie oponował.
Kiedy byliśmy już na zewnątrz zatrzymał się, spojrzał na mnie i powiedział:
- I co? Cieszysz się, że z Różą to już koniec?! – był zły i zdruzgotany.
Patrzyłam na niego z bólem serca. Z jednej strony, tak, cieszyłam się – był wolny. Przede wszystkim jednak było mi go żal. Wiedziałam, że kochał moją matkę.
- Przykro mi, że tak się stało – odpowiedziałam szczerze.
Adam uspokoił się i nieoczekiwanie dla mnie, przytulił mnie do siebie.
- Przepraszam – wyszeptał.
I tak zaczęła się nasza historia.
Stał się cud.
Nigdy nie wracaliśmy w rozmowach do tego dnia, ani z Różą ani z Adamem. Wyprowadziłam się z domu i zamieszkałam z ukochanym. Z biegiem czasu Róża zaakceptowała nasz związek.
Ciągłe próby dostosowywania się do oczekiwań innych bywają męczące, a czasem nawet destrukcyjne. Trudniej jest być kimś innym, odmiennym, oryginalnym. Dlatego konformizm zalewa świat. Wbrew temu, co słyszymy, wiele osób nie lubi inności.
Czy jednak nie lepiej pokochać siebie takimi, jakimi jesteśmy, niż tracić czas na dostosowywanie się i niejednokrotnie walkę z samym sobą? Sobą, który wie kim jest, ale chce być innym tylko po to, by być społecznie akceptowanym.
Prawdziwi przyjaciele zaakceptują nas takimi, jakimi jesteśmy naprawdę, w głębi nas samych. Przed nimi nie musimy udawać, dostosowywać się.
A inni?
Inni to tylko szum, zakłócenia pojawiające się w naszym życiu, na które nie powinniśmy zwracać uwagi.
Pozostańmy sobą, bo im dłużej będziemy się starać być kimś innym, tym będziemy mieli większą szansę na to, iż pewnego dnia zapomnimy, kim naprawdę jesteśmy.
Muszę zaakceptować to, że jestem jaka jestem, i że moje możliwości są ograniczone. A to oznacza, że na moich gwiazdkowych prezentach nie znajdziesz szyszek, a ja sama - i to jest bardzo bolesna prawda - nigdy nie będę otwartą, ciekawą świata, wesołą i towarzyską osobą. Taką jaką chciałabym być [...].
Mogę za to przestać się stresować i zadręczać poczuciem winy, że jestem jaka jestem, a nie jaka bym chciała być. mogę sobie odpuścić sprawy, których nie zdołam zmienić i skupić się na tym, co da się zrobić.
Cytat pochodzi z książki "Pieprzyć to! Jak przestać spełniać cudze oczekiwania, a zacząć własne" autorstwa Alexandry Reinwarth.
W moim domu rodzinnym nie było książek, poza Biblią i książką o jeleniu, którą czytał mi tata. Miłość do literatury nie miała więc prawa się rozwinąć; tym bardziej, że jedyne książki, które czytałam, to znienawidzone lektury szkolne (dziś uważam, że nie odpowiednie do wieku Czytelnika), które zdecydowanie zniechęciły mnie do czytania. Jedynym wyjątkiem była książka "Ten obcy" Ireny Jurgielewiczowej.
I tak mijały lata; potykałam się o książki, głównie z ekonomii i prawa dla przedsiębiorców.
Aż nadeszła Jesień 2011 roku.
I stało się.
Zakochałam się.
I przepadłam.
Ale czas na tę opowieść dopiero nadejdzie.