Z klasyką bywa różnie. Są utwory, które potwornie się zestarzały, jak ,,Diuna''. Są takie, które drażnią anachronicznym pismem (chociażby poematy ze szkolnej ławy). Są utwory, które nie uważam za nieśmiertelne (jak ,,Mały książę'' - proszę wybaczyć, ale to historia o wiele mniej zadowalająca niż połowa utworu Tabucchiego). Są też utwory, które pomimo błędów pozostają merytoryczne i nieprzewartościowane. Pozostawiające dziurę w sercu, termiczny szok, jak ostatnio ,,Sweetland'' - powieść napisana przez utalentowanego Kanadyjczyka. Istnieje coś takiego jak prawda czasów czy prawda ekranu. Dla Lema i jemu podobnych powinna powstać bramka numer trzy: prawda dezynwoltury i dekonstruktywizmu. Przemiela dawne znaki zamieniając stary język w nowy słownik pojęć, gdzie echa cywilizacji nie dudnią w studni, a ludzie jacyś inni - nietutejsi, przemieleni przez fabrykę jednego kwarcytu. Wyobcowani, pretensjonalni oraz wytarmoszeni z agresji. Przybysz z gwiazd ląduje na Ziemi, aby poznać gorzki smak posthumanistycznego wytarcia, ludzkości ,,zagumkowanej'' przez postępującą robotykę, gdzie automaty równoważą oznaki człowieczeństwa. Ongiś brutalna, naturalna chęć konkurowania zamieniła się w pole jałowe. Ludzie już nie walczą, niczego więcej nie pragną - nie ma tych, którzy marzyli o wielkich czynach, książki ,,poległy'' w kryształowych wazach, a sport to dziecinada gorsza od bójki brzdąców na parkiecie zabaw.
Przytłaczający odblask jutra. Antyutopia, a jednakowo dystopia pozbawi...