"Chociaż każdego dnia wisi nad nami nieustannie cień pewnej śmierci, przyjemności i radości życia potrafią być tak wspaniałe, przenikać nas tak głęboko, iż serce gotowe jest chwilami zatrzymać się i przestać bić ze zdumienia."
Dean Koontz to dość płodny pisarz, a ja lubię do niego co jakiś czas wracać. Podoba mi się styl tego autora i to, że mimo iż właściwie w każdej jego książce obserwujemy odwieczną walkę dobra ze złem, to za każdym razem dostajemy tę historię opowiedzianą, całkiem inaczej.
Podoba mi się też to, że widać u autora wielką miłość do psów, zwłaszcza do tych, rasy Golden retriever. Często umieszcza on, takich właśnie psich bohaterów w swoich książkach i pisze o nich z taką czułością i znajomością rzeczy, że od razu widać, że to nie są jakieś tam strzępki informacji zapożyczone od "wujka Google", tylko że Koontz wie, o czym pisze, z autopsji.
Tym razem mamy również specjalnego psa ulubionej przez pisarza rasy, w dodatku "podrasowanego" w rządowym laboratorium. Do kolekcji mamy też młodą śliczną kobietę po przejściach i młodego mężczyznę byłego żołnierza elitarnej Delta Force, który w dodatku wierzy w klątwę nałożoną na niego.
Jak można się spodziewać ta trójka. On ona i pies, spotkają się i sporo razem przeżyją. Oczywiście jest też i ten zły "Obcy", który mimo ogromu zła, jaki wyrządza, budzi litość. Dlaczego ? Przeczytajcie 😉
Pisarz ten, jak to też ma w zwyczaju, piętnuje różne grzeszki tego świata. Tym razem do...