YRSA
Najtrudniej było zapamiętać nazwisko, bo już po przeczytaniu pierwszej książki wiedziałam, że warto. Z imieniem poszło łatwiej. Kolejnych książek szukałam wypatrując wybitego większą czcionką YRSA na okładce. Wystarczyło jednak z dowiedzieć się w jaki sposób tworzone są nazwiska w Islandii – do imienia ojca dodaje się son (syn) w przypadku chłopców i dottir (córka) w przypadku dziewczynek – i nazwisko córki Sigurdara utrwaliło się w mej pamięci.
Jeżeli nie mieliście jeszcze do czynienia z autorką, to uczciwie radzę zacząć od jakiejś innej książki. „Odziedziczone zło” nie jest szczytem osiągnięć pisarki, ale i tak bije o głowę większość dzieł naszych rodzimych twórców. Sigurdardottir nigdy bowiem nie pozostawia niedokończonych wątków, nieuzasadnionych w żaden sposób motywacji morderców, zawsze logicznie prowadzi intrygę i proponuje fascynującą opowieść z wciągającą fabułą. Tym razem jednak zawiodła trochę dramaturgia. Śledztwo bardzo wolno się rozkręca. Elementów obyczajowych nie mających wpływu na akcję jest tak wiele, że czytamy tę powieść bez dreszczyku emocji, który pojawiał się przy lekturze wcześniejszych powieści.
Opowieści Sigurdardottir zawsze są mroczne jak noc polarna, sięgają do ukrytych głęboko pokładów najgorszego zła, ukazują bohaterów czasem tak odrażających, że strach by było ich minąć na ulicy. No trudno, w tej Islandii chyba taki mają klimat. Jednak przyczyny siedzącego w ludziach zła są zawsze ...