Bez fajerwerków, poprawnie, ale nudnie. Mamy tym razem uniwersum, gdzie nocami pojawiają się bestie i atakują. Mieszkańcy nie potrafią się bronić i uciekają w obszary chronione runami. Pierwszy tom to wprowadzenie trójki bohaterów. Poznajemy historię Arlena, Rojer i Leesh od urodzenia, aż po dojrzałość. Wyróżniają się wśród reszty społeczeństwa, które jest ogarnięte strachem i oprócz ciężkiej pracy interesuje ich wyłącznie rozpusta. Oni mimo przeżytych traum są doskonali pod każdym względzie, skupieni na celu, pomimo trudności zdobywający wiedzę, odważni i nienaganni moralnie. Po prostu chodzące ideały. Myślałam, że pod koniec nastąpi ich spotkanie, ale nic z tego przecież muszą być następne tomy. Najbardziej rozbawił mnie koniec. Nagle akcja przyśpiesza i główny bohater znajduje się w potrzasku, ale przecież jest następny tom. Taki banalny chwyt aby sięgnąć po drugi tom. Dodatkowego plusa dostanie, że tym razem nie jest to romansidło w dziwnym uniwersum i ciągłe dylematy ratować świat, czy ukochanego, ale czy on mnie kocha.
Bez zachwytów, napisana bez polotu, brakuje mi w niej życia, iskry jakiegoś szaleństwa. Właściwie cała akcja jest przewidywalna. Do słuchania przy gotowaniu obiadu może być. Może kiedyś sięgnę po następny tom, łudząc się, że akcja się rozwinie.