Chyba pierwszą fantastyką, która zachwyciła mnie swoją genialną kreacją, skomplikowanym światem i niezwykle charyzmatycznymi i różnymi bohaterami jest seria „Pieśń lodu i ognia” George’a R. R. Martina. Od dłuższego czasu szukam książek, które byłyby chociaż równie dobre. Po przesłuchaniu „Malowanego człowieka” księgi I Petera Bretta mogę napisać, że chyba poszukiwania w końcu przyniosły rezultat.
Świat trawiony jest przez klątwę. Po ziemi grasują potworne Otchłańce zesłane kilkaset lat wcześniej. Książka to trzy główne ścieżki narracyjne. Pierwsza – z perspektywy Arlena, 11-letniego chłopca z małej wioski. Druga – oczami Leeshy, początkującej zielarki praktykującej u miejscowej szeptuchy. I wreszcie trzecia – z punktu widzenia Rojera, którego los trafia w ręce wędrownego minstrela. Czy ludność jest w stanie się zjednoczyć w obliczu globalnej katastrofy i czyhającego za ciemnym rogiem zła? A może już wszystko stracone i człowiekowi pisana jest zagłada?
Chyba pierwsza myśl, jaka mi się wysunęła podczas słuchania, była na temat klimatu powieści. Już sam początek i pierwszy rozdział zasługuje na uwagę, ponieważ „Malowany człowiek” zaczyna się od grubej akcji i… wielu śmierci, co już uświadamia czytelnikowi to, że dalej może być tylko lepiej! A ten cały nastrój lekkiego niepokoju i wszechobecnego strachu, czasami się chowającego, a innym razem ujawniającego w całej swej krasie, jest potęgowany przez opisy, które sprawiają, że niezwykle łatwo można sobie zobrazować dane sytuacje i momentalnie przenieść do świata. To niezaprzeczalnie mocna strona książki Bretta.
Jedną też z pierwszych rzeczy zwracającą uwagę jest na pewno język, który zachwycał mnie od pierwszego zdania. Brett ma niezwykle dojrzałe i jednocześnie zróżnicowane i bogate słownictwo. Ponadto próbuje używać stylizacji archaicznej. Nie jest ona mocno odczuwalna, autor bardzo subtelnie ją wprowadza i wplata we współczesny język, co moim zdaniem jest ogromnym plusem, ponieważ nie przeszkadza aż tak w lekturze. Same opisy są również bardzo dobre, a kiedy nadchodzi moment wartkiej akcji… zapnijcie pasy!
Moim zdaniem Brett bardzo powoli wprowadza czytelnika w wykreowany świat. Mam wrażenie, że gdybym czytał książkę w formie papierowej, mogłaby mnie zwyczajnie nudzić. Akcja niespiesznie snuje się pośród miast, wsi i opuszczonych ruin. Słuchałem jednak audiobooka (czyta niemający sobie równych Filip Kosior!), w którym lektor niezwykle dobrze dawał sobie radę. Umiał głosem przekazać emocje bohaterów, a podczas chwil szybszej akcji nie mogłem nabrać tchu i od samego słuchania się męczyłem (oczywiście w dobrym znaczeniu :)). Naprawdę mistrzowska robota! Kosior zmienił powieść, która mogłaby być nudna, na zapierającą dech w piersiach superopowieść.
Również absolutnie zachwyciła mnie kreacja świata, który był bardzo rozbudowany i może nie na miarę Martina, jednak dalej to duży, porządny kawał fantastycznego mięcha. Wielość postaci, opisów wymyślnych, strasznych stworów, przedstawienie społeczeństwa i skomplikowanych relacji pomiędzy bohaterami, pokazanie hierarchii – to wszystko jest wyjątkowe, a w dodatku dobrze uzasadnione przez pojawiające się od czasu do czasu wiadomości, co się stało w przeszłości. Ciąg przyczynowo-skutkowy i logika jest zachowana, a nie jest to niestety takie oczywiste w każdej powieści.
Nie sposób również nie poświęcić osobnego akapitu na kreacje postaci, które moim zdaniem też były bardzo mocne. Bohaterowie „Malowanego człowieka” są niezwykle zróżnicowani, charyzmatyczni i wyraziści. Brett zadbał o możliwie największa indywidualizację. Co szczególnie zasługuje na uwagę to fakt, że autor zawarł też takie drobne rzeczy, jak na przykład wprowadzenie lekkiej infantylizacji do perspektywy, zachowania i uczuć Arlena. Chłopiec jest dojrzały, ponieważ wymaga tego otaczający go świat, ale w wieku 11 lat zwyczajnie nie może pozbyć się naiwnego, dziecięcego myślenia i takichże pomysłów. Nie przeszkadza to absolutnie w lekturze – potęguje jedynie wrażenie genialnych kreacji.
Żeby jednak nie było, że wszystko chwalę i każda rzecz mi się podobała, wspomnę o religii. To swoista pięta achillesowa książki i całej kreacji. Czuję ogromny niedosyt na jej myśl. Autor powoli nas do niej wprowadzał, ale w całej powieści pojawiają się na jej temat trzy, może cztery wzmianki, a to mnie zdecydowanie nie satysfakcjonuje.
Myślę, że „Malowany człowiek” jest pozycją obowiązkową na liście osób lubiących wszelkiego rodzaju apokaliptyczne wizje, ponieważ w tej książce przewija się również wątek bożej kary. Poza tym ta powieść powinna trafić również do innych. Porusza rzeszę uniwersalnych tematów, takich jak na przykład władza pieniądza i chciwość człowieka czy znaczenie słów i obietnic w obliczu zagrożenia. Książka Bretta to zdecydowanie poważny kawał dobrego high fantasy, które pretendować może do miejsc na podium w tymże gatunku.
8,5/10