"Kiedy mowa jest o przeszłości, każdy pisze fikcję"
Kolejny bardzo dobry King. Starszy człowiek, po dziewięćdziesiątce, opowiada o swojej pracy w lunaparku w czasie lata roku 1973. Devin Jones, jak wielu amerykańskich studentów, w latach siedemdziesiątych, latem dorabia sobie w Joyland, sprzedając "zabawę", jak nazywa tę pracę właściciel lunaparku. Jednak jak to u Kinga bywa, nie wszystko jest takie zwyczajne, jak na to wygląda. W tym bowiem wesołym miasteczku Dom Strachów skrywa pewną straszną tajemnicę...
Czytało mi się bardzo dobrze, trochę mi zapachniało Koontzem, bo tak jak u niego, świat rzeczywisty zmieszał się z czymś, co nie da się objąć racjonalnym umysłem.
King drobiazgowo, lecz niezwykle ciekawie opisuje zwyczajną pracę w lunaparku, sposoby uruchamiania wszelkich karuzel, tudzież innych samochodzików, różne budki z wszelkiej maści łakociami dla dzieciaków, głośną zabawną muzykę, ogólnie, wszystko jest barwne dumne i szumne. Pewnie większość z nas była kiedyś w jakimś wesołym miasteczku, może nie było ono aż tak duże i atrakcyjne jak to amerykańskie, ale jakieś tam karuzele były.😉
Właśnie taki ogląd tych atrakcji i ciężkiej pracy przy nich pokazuje nam Król w swojej książce. Jednak pod tą wesołą powłoką czai się coś dziwnego i niesamowitego, jakieś zło, które absolutnie nie powinno się pojawiać, zwłaszcza w takim miejscu. To wszystko, jest podrasowane szczyptą magii i grozy, radości, tej prawdziwej nieokiełzanej dziecięcej, ...