Nie jestem zmotoryzowana . Nie posiadam samochodu , prawa jazdy i nawet chęci by takowe mieć . Moja wiedza na temat samochodów zawiera się w słowach '' czarna magia '' . Marka , pojemności silnika , ilość i jakość paliwa , kolory lakieru itd.itp. to pojęcia z kosmosu , których nie mam ochoty i potrzeby zgłębiać . Dlatego książka o tytule '' Christine '' i jej opis wcale mnie nie zachęcały do czytania . Jednak z drugiej strony jest to jedna z pozycji napisanych przez mojego ulubieńca Stephena Kinga , a ja obiecałam sobie że sukcesywnie spróbuję przeczytać wszystkie dostępne pozycje Króla . W końcu pomyślałam sobie , a niech tam , przynajmniej spróbuję i zabrałam się za czytanie . Już na początku zostałam poczęstowana nie samochodem , tylko skomplikowanymi relacjami klasowego pryszczatego nieudacznika z jego prześladowcami . Większymi , ładniejszymi i przede wszystkim w większej masie liczebnej . Uspokoiłam się odrazu , przypomniawszy sobie , że w przypadku Kinga , książka o samochodzie , wcale nie musi i napewno nie będzie tylko i wyłącznie o samochodzie . Bo z tym autorem tak już jest . Jest jakieś główne coś (w tym wypadku samochód - Christine) a w tle cała masa innych ważnych , problemów , kłopotów , relacji , zdarzeń i wątków . Jak już nadmieniłam wcześniej , tutaj mamy Arniego Cunninghama . Siedemnastolatka , zakompleksionego , z masą pryszczy na twarzy i okularkami kujona . Takiego co to aż się prosi o prześladowanie i nosi na plecach domyślny napis '' kopnij mnie '...