Pierwszy tom trylogii Piotra Borlika pt. "Boska proporcja" pochłonęłam w zawrotnym tempie. Pojawił się w nim znany mi już z prequela psycholog Artur oraz kilka innych bardzo ciekawych postaci. Ile się nakombinowałam podczas tej lektury, to świat nie widział :D
Matka to skarb, a miejsce skarbu jest głęboko pod ziemią. No czyż takie słowa nie wzbudzają w Was ciekawości, co wymyślił dla swoich czytelników autor?
W Parku Oliwskim zostają znalezione zwłoki kobiety. Morderca wydaje się mieć jakiś głębszy, wręcz artystyczny zamysł na swoje zbrodnie. Dziewczyna została bowiem przyczepiona do ogromnej palmy, a z jej ciała wyrastają... koniczyny. Jak okazało się w trakcie śledztwa, wszystkie czterolistne i zaimpregnowane. Czy ma to jednak znaczenie? Na to i wiele innych pytań postara się odpowiedzieć komisarz Agata Stec, która poprowadzi tę sprawę. Warstwę psychologiczną śledztwa i zachowanie mordercy policjantka omawiać będzie z bratem psychologiem, Arturem Kamińskim.
Nie jestem pasjonatką nauk ścisłych, więc niewiele wiem o tematach poruszonych w powieści, jednak zostały przedstawione w dość skrótowy sposób, dzięki czemu połapałam się w pomyśle pisarza. Jeśli zdecydujecie się na lekturę, czekają Was takie pojęcia jak ciąg Fibonacciego czy boska proporcja.
Nie polubiłam komisarz Agaty Stec. Irytowała mnie swoim impulsywnym zachowaniem, wulgarnym językiem, hektolitrami wypitego al...