Myślę, że śmierć wcale nie brzmi już tak dramatycznie jak kiedyś.
Nie potrafię znieść rzeczywistości. To o co tu walczyć ?
Przytłacza mnie już zbyt mocno.
Przydusza.
Nie mogę nabrać powietrza. To jakby cały czas nieustannie coś mnie przyciskało.
Większość czasu się boje. Nie wiem czego, ale się boję.
Boję się, że kogoś spotkam.
Tak przypadkiem będzie przechodził i zapyta co słychać.
Boję się, zamówić jedzenie czy kawę w ulubionej niegdyś kawiarni.
Nie mam pojęcia dlaczego.
Nie miałam tak kiedyś.
Okropnie się tym stresuje. Nie lubię jak na mnie patrzą. Nie lubię, żeby ktoś na mnie patrzył.
Wolę być sama.
Odsunęłam już od siebie większość osób.
Męczy mnie towarzystwo. Męczy mnie słuchanie.
Nie chce ich słuchać.
Tak mi lepiej. Bezpieczniej. Oni i tak mają serdecznie w poważaniu innych.
Często mi gorąco . Zbyt często zbyt mocno się grzeje. Pocę się i nie rozumiem dlaczego.
Nagle z nikąd dostaje zimnych dreszczy. I tak mija kolejny dzień.
Pomimo, że wiem jak będzie nieprzespana kolejna noc. Chce już tylko wejść do łóżka.
Mogę z czystym sercem przyznać, że to ostatnie bezpieczne miejsce na ziemi.
Nie dosięgają mnie tam żadne potwory.
Na wszelki wypadek zaciągam kołdrę pod stopy.
Jedyne bezpieczne miejsce.
Nie zostało mi już żadne życie.
To po co się starać.