Nazywają to depresją. Ot, taki termin kliniczny. Taki dość prosty, określony.
Ja nazywam to inaczej.
To chmura. Ciemna burzowa chmurowa. Przykrywa niebo. Zabiera słońce, zabiera błękit.
Pokrywa ciemnością znany nam świat. Panoszy się, rozpościera po wszystkim co znamy.
To smutny sen. Taki z tych snów co po przebudzeniu cieszymy się, że to już koniec i mówimy sobie, że to tylko sen.
Z tą różnicą, że nie można się obudzić. Przenika do świata jawy. Ciężko jest się obudzić. Jakby sen spowijał umysł.
To mgła. Gęsta, szara mgła, która zasłania widok.
Zdajemy sobie sprawę, że świat poza zasięgiem naszego wzroku istnieje, jednak nie możemy go dostrzec. Z całych sił wchodzisz głębiej, starasz się spojrzeć dalej, ale nic z tego.
To ciężki plecak. Jest takie magiczne uczucie uwolnienia swoich barków od plecaka po długiej górskiej wędrówce. Tyle, że tego plecaka nie da się zdjąć. Jakby przyległ na stałe do pleców i towarzyszy nieustannie, bez przerwy całą dobę.
Nazywają to depresją.
Ja nazywam to codziennością.