Początek książki bardzo mi się podobał – odstawał na plus od większości grafomańskich popisów polskich autorów, na których ostatnio ciągle trafiam.
Później zrobiło się gorzej, zbyt pogmatwane, wręcz groch z kapustą, a nawet telenowela brazylijska. A ostatnie dwie strony to już przegięcie absolutne skutkujące gwałtowną utratą punktów.
Do tego wszyscy bohaterowie sypiący wiedzą z rękawa, znający hagiografię wszystkich świętych na pamięć, bez konieczności korzystania z google – mało wiarygodne.
Poza tym przez więcej niż pół książki mowa o szukaniu ważnych listów i testamentu. Jak już je znajdują to w ogóle nie ma cytatów, fragmentów – zamiast tego bohaterowie ględzą co w nich jest.
Do tego parę śmiesznych błędów logicznych, które porządna redakcja powinna wyłapać. Otóż 2xprababka urodziła 2xpradziadka – dodam, że w tej samej linii (strona 35). Na pewno nie. Albo najpierw autorka pisze, że ustalono, że dziecko jest synem Luizy, a parę stron później dywaguje, że konieczne jest ustalenie czy dziecko jest synem Luizy.
Albo najpierw Alex nie ma dostępu do dokumentów (strona 38), a parę stron później radośnie twierdzi, że są u mamy i mogą po nie jechać w każdej chwili.
Autorka uważa za to, że posiadanie drzewa genealogicznego sięgającego początku XIX wieku (czyli w tym przypadku do 4xpradziadków) jest dowodem szczególnego pietyzmu w przechowywaniu informacji o przodkach. Rozbawiło mnie to ogromnie. Osobiście bez szczególnego pietyzmu znam dane 10xprab...