Podtytuł: Powieść obyczajowa z XVIII w.
"Karoca zatrzymała się przed »kasztelem«...
Trzech pajuków, trzymających się z tyłu landary, skoczyło do drzwiczek; z zameczku wybiegła służba, w oknach błysnęły twarze niewieście i znikły, dał się słyszeć chód przyśpieszony a ciężki, jakby nie człek, lecz niedźwiedź po schodach drewnianych szedł, tak uginały się a trzeszczały pod stąpaniem onem, wraz coś zaszumiało, jak wiatr, jak ptak w drzwi wpadło i zaledwie pan stolnik kamieniecki, Jakób Atanazy dwojga imion Powała, Ogończykiem się pieczętujący, z trzech stopni pojazdu na ziemię zszedł, już mu się coś około szyi okręciło, do piersi przylgnęło, a tak nieumiarkowanie zaczęło terkotać, że z onej słów i wyrazów powodzi, zmęczony podróżą pan stolnik nic a nic wyrozumieć nie mógł, a może bardziej rad był wsłuchiwać się w ich dźwięki harfiane, niż treść ich macać, a fatygować wysoki łeb swój nad ułożeniem sentencyi mądrej z jubki, altembasu, dyndelów, puchu edredonowego i trzewików kurdybanowych. A tu wiatraczek nie ustawał: robron dla mamy, sandałki dla mnie, trutka dla Domarasia.
— Jużci, że jest!... — krzyknął nakoniec pan Atanazy, ani do słowa nie mogąc przyjść, ani jako należy, ucałować ust krasnych dziewczyny.
— I piernik?...
— Masz-ci... piernik!... — rozkrzyżowując obie ręce, zawołał pan stolnik. — A gdybym o twoim pierniku zapomniał, to co?
— Musiałbyś, tatusiu, do Torunia powracać.
— Z pod Baru do Torunia!... czyście kiedy słyszeli coś podobnego, mości państwo?.."
"Karoca zatrzymała się przed »kasztelem«...
Trzech pajuków, trzymających się z tyłu landary, skoczyło do drzwiczek; z zameczku wybiegła służba, w oknach błysnęły twarze niewieście i znikły, dał się słyszeć chód przyśpieszony a ciężki, jakby nie człek, lecz niedźwiedź po schodach drewnianych szedł, tak uginały się a trzeszczały pod stąpaniem onem, wraz coś zaszumiało, jak wiatr, jak ptak w drzwi wpadło i zaledwie pan stolnik kamieniecki, Jakób Atanazy dwojga imion Powała, Ogończykiem się pieczętujący, z trzech stopni pojazdu na ziemię zszedł, już mu się coś około szyi okręciło, do piersi przylgnęło, a tak nieumiarkowanie zaczęło terkotać, że z onej słów i wyrazów powodzi, zmęczony podróżą pan stolnik nic a nic wyrozumieć nie mógł, a może bardziej rad był wsłuchiwać się w ich dźwięki harfiane, niż treść ich macać, a fatygować wysoki łeb swój nad ułożeniem sentencyi mądrej z jubki, altembasu, dyndelów, puchu edredonowego i trzewików kurdybanowych. A tu wiatraczek nie ustawał: robron dla mamy, sandałki dla mnie, trutka dla Domarasia.
— Jużci, że jest!... — krzyknął nakoniec pan Atanazy, ani do słowa nie mogąc przyjść, ani jako należy, ucałować ust krasnych dziewczyny.
— I piernik?...
— Masz-ci... piernik!... — rozkrzyżowując obie ręce, zawołał pan stolnik. — A gdybym o twoim pierniku zapomniał, to co?
— Musiałbyś, tatusiu, do Torunia powracać.
— Z pod Baru do Torunia!... czyście kiedy słyszeli coś podobnego, mości państwo?.."