"Okolica była stepowa równa i gładka, kilka kurhanów tylko czerniało na widnokręgu: jedne uszanował czas jeszcze, inne rozorywał pług kmiecia i z każdym rokiem obniżał ich poziom. Gdzie niegdzie ślad ich zupełnie się zatarł, gdzie niegdzie wzniesienie lekkie, niby puchlina ziemi mówiło o nich. Kurhany, które oparły się wichrom niszczącego czasu i na swój grzbiet wydęty nie pozwoliły wejść oraczom wśród falującego morza dojrzewających zbóż wznosiły się, jak wyspy zielone, na których siadał czasami ptak przelotny, lub ciekawy wędrowiec stawał i wzrok i słuch wysyłał na zwiady: wzrok tonął w niezmierzonej przestrzeni równin stepowych, słuch pieściła gędźba kołyszących się łanów, przez które wiatr przebiegał i zmuszał do śpiewu kłosy pszeniczne lub żytnie. Stojący na wzgórzu wędrowiec widział wtedy pokłon ogromny, rozbujane zboża przybiegały do stóp jego i niosły mu niezrównaną muzykę szelestów. Aż oto jakiś dźwięk wplątał się, całkiem odrębny od tych szumów, jakimi dotąd łan śpiewał: To gdzieś daleko kościelny dzwon uderzył i rozbrzmiał w powietrzu. Sioło więc blisko być musi..."