W Londynie z kostnic giną zwłoki. Nie wszystkie giną na zawsze. Zeznania świadków i dowody nie posuwają sprawy do przodu. Porucznik Gregory ma trudny orzech do zgryzienia.
Jeszcze kilka dni temu zarzekałam się, że nie będę czytać Lema, bo to nie moja bajka. Potem zaczęłam słuchać podcastu Malwiny Ferenz i autorka tak ciekawie opowiadała o „Śledztwie”, że rzuciłam wszystko i zaczęłam czytać.
To nie był zwykły kryminał czy groza. Wartkiej akcji tu nie uświadczycie, ale to wcale nie jest wadą, a wręcz przeciwnie. Cała sprawa znikających zwłok już na początku brzmiała dość interesująco, ale jeśli dorzucimy do tego pytanie „czym jest prawda?” to zaczyna się robić wybitnie interesująco.
„Śledztwo” pozostawia wiele pytań, właściwie trudno nawet stwierdzić jak ta historia się kończy albo jakie jest PRAWDZIWE rozwiązanie zagadki. Dla mnie jednak najważniejsze pytanie dotyczy właśnie <prawdy>, bo jak do niej dotrzeć? Na podstawie niepodważalnych dowodów, na podstawie statystki, a może postawić wszystko na przypadek czy zeznania świadków? A co jeśli prawdy ni przynosi żadna z tych metod? A co jeśli prawda nie mieści nam się w głowach?
Mogłabym tak rozważać bez końca, ale nie będę Wam psuć zabawy z odkrywania odpowiedzi na te pytania. Czytajcie, bo to jest dobre!
Ps. I jeszcze jedno - język! Jeżu w malinach, to była uczta!