Bez znajomości poprzedniego tomu nie ma co nawet do książki zaglądać, bo to ścisła kontynuacja. W pierwszej części umarła Kate - matka, żona, córka i przyjaciółka, a tutaj jej bliscy przeżywają po niej żałobę. Jest łzawo i ckliwie, oj bardzo.
Główna bohaterka tego tomu - producentka telewizyjna Tully, czyli przyjaciółka zmarłej, leżąc w śpiączce po wypadku samochodowym i walcząc o życie (nie spoleruję, to wiadomo od pierwszych stron), wspomina jak każdy z bohaterów poradził sobie z żałobą. Wprawdzie autorka dodatkowo wprowadza kilka nowych wątków, jak na przykład burzliwą młodość Chmury, czy perypetie Marah po śmierci mamy, ale w całej książce nie dzieje się nic optymistycznego, tylko kłopoty, cierpienia, dramaty i nieutulony żal po zmarłej. I tak przez 500 stron. Autorka przesadziła w produkowaniu ilości nieszczęść. A jeśli już zdarza się jakiś sympatyczny wątek, to jest wspomnieniem z poprzedniego tomu. Zresztą tych wspomnień (a więc powtórzeń), jest dla mnie zdecydowanie za dużo.
Wrażenie smutku i przygnębienia potęgował egzaltowany sposób czytania książki przez lektorkę, która wprawdzie aktorsko robi to doskonale - szlocha, połyka łzy itp, ale mnie to przeszkadzało, a czasem rozśmieszało.
To nie jest bardzo zła książka, ale dołująca, starająca się wycisnąć z czytelnika łzy, co pewnie w wielu przypadkach się udało. Z pewnością nie ma takiej mocy i uroku jak „Firefly lane”. Całej tej historii lepiej by zrobiło, gdyby skończyła się po pierwszym tomie. Skoro ...