Komisarz Zakrzewski powraca. Tym razem ma do rozwiązania nie tylko sprawę aktualną, ale i taką z początku lat osiemdziesiątych.
Nawet nie wiem co napisać o tej książce. To było tak dobre, a tak trudno coś powiedzieć nie zdradzając fabuły.
Fabuła biegnie dwutorowo - mamy teraźniejszość i wydarzenia z czasów tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego. Klimat PRLu Gorzka oddał idealnie. Co najlepsze, tamten klimat wcale nie odszedł tak do końca w zapomnienie, bo wiele podobieństw możemy znaleźć i dziś.
To była arcyciekawa sprawa. Autor dał czadu i tak wywiódł mnie w pole, że muszę od razu złapać za kolejny tom, bo teraz to ja nie wiem jak wrócić z tego pola. Zakończenie rozłożyło mnie na łopatki. To jest jawne torturowanie czytelnika 😉 Naprawdę. Kiedy już myślałam, że to koniec książki, Gorzka postawił mnie do pionu, zaśmiał się szyderczo i szepnął, że nigdy nie przewidzę jego pomysłów na rozwiazanie zagadki. No dobra, tak to wyglądało w mojej głowie 😉
Kreacja Zakrzewskiego jest genialna! To nie jest typowy policjant znany z 90% powieści kryminalnych. Autor pozwolił komisarzowi na rozwój w bardzo ciekawym kierunku i to mi się podoba.
A co ja Wam będę mówić, czasu nie mam, bo muszę czytać „Dziewięć” ☺️ Krótko zatem podsumuję: to jest jedna z najlepszych serii kryminalnych, z jakimi miałam do czynienia. Czytajcie!